Po ucieczce? Chyba lepiej byłoby napisać: po wykonaniu zadania, jakim było spenetrowanie złowrogiego, niemieckiego obozu zagłady, zorganizowanie siatki konspiracyjnej, przygotowanie warunków do planowanego buntu i do wyzwolenia obozu przez samych więźniów. Na to już jednak zabrakło zgody aliantów i dowództwa AK. Uznano projekt za niemożliwy do realizacji.
Można pisać o Panu Rotmistrzu jako o człowieku, który odkrył bestialstwo systemu sowieckiego w powojennej Polsce, cytując jego szokujące słowa z ostatniego widzenia z żoną: „Oświęcim to była igraszka”… Przy czym? Przy metodach stosowanych po wojnie wobec polskich patriotów przez komunistyczną bezpiekę w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie!
Można ze zdumieniem skonstatować, że wkraczał do piekła Auschwitz jako podporucznik Wojska Polskiego w korpusie kawalerii, a został tam mianowany na wyższy stopień! Nominacja na wyższy stopień wojskowy dla półżywego więźnia w upokarzającym pasiaku niemieckiego obozu zagłady. Przekazana mu konspiracyjnie podczas „apelu” w tym obozie! W Gdańsku, przed Muzeum II Wojny Światowej, stoi najpiękniejszy pomnik Pana Rotmistrza. Oficer w polskim mundurze, w ekspresyjnym ruchu symbolizującym jego niezmordowaną aktywność w służbie dla Ojczyzny, odrzuca z pogardą obozową myckę. Nikt go nie musi uwalniać. On stamtąd po prostu wychodzi z własnej woli, po wykonaniu zadania!
Można pisać o Panu Rotmistrzu jako o harcerzu. Wszak wybrał sobie pseudonim „Druh”! Można więc patrzeć na jego misję poprzez etos polskiego harcerza, wtedy łatwiej zrozumieć jego niezłomność i wierność.
Widok bitych żerdziami więźniów, na „przywitanie” w obozie, wyzwala w nim myśl, że dokonał właściwego wyboru, bo tu będzie potrzebny. A przecież za chwilę mógł sam zginąć od uderzenia. Pisał w raporcie: „Oto znalazłem w sobie radość w momencie najmniej zdawałoby się dla takowej możliwym. Stojąc w szeregach bloku <Krwawego Alojza> i widząc, jak naprzeciwko stojące szeregi karnej kompanii Krankenmann wyrównywał nożem, wbijając go w brzuch temu, kto się wysunął niepotrzebnie trochę naprzód, ze zdziwieniem pewnym stwierdziłem, że się nie mylę, iż znalazłem w sobie radość, wynikającą ze świadomości, że chcę walczyć”. Radość! To się nazywa heroizm.
Można pisać o Panu Rotmistrzu jako o autorze głębokiej refleksji, obejmującej całe zło wojny wywołanej przez Niemców i bolszewików. W ostatnim raporcie Witolda z Auschwitz, na samym końcu, znajdujemy takie słowa: „Teraz chciałem jeszcze powiedzieć, co czułem wśród ludzi, gdy się znowu pomiędzy nimi znalazłem, wracając z miejsca, o którym naprawdę można powiedzieć: <Kto wszedł, ten umarł. Kto wyszedł, ten się narodził na nowo>. Jakie wrażenie odniosłem nie wśród tych najlepszych lub najgorszych, lecz w ogóle w całej masie ludzkiej po powrocie do życia na ziemi. Czasami wydawało mi się, że chodząc po wielkim domu, otworzyłem nagle drzwi do jakiegoś pokoju, gdzie są same dzieci... Tak, był przeskok zbyt wielki w tym, co dla nas było ważne, a co za ważne uważają ludzie, czym się kłopoczą, cieszą i martwią. Lecz to jeszcze nie wszystko... Zbyt widocznym stało się teraz powszechne jakieś krętactwo. Biła wyraźnie w oczy jakaś praca niszcząca nad zatarciem granicy pomiędzy prawdą a fałszem. Prawda stała się tak rozciągliwa, że naciągano ją, przysłaniając wszystko, co ukryć było wygodniej. Skrzętnie zatarto granicę pomiędzy uczciwością a zwykłym krętactwem […]. Chciałbym pisać tak wielkimi literami, jakich nie ma w maszynowym piśmie, żeby te wszystkie głowy, co pod pięknym przedziałkiem mają wewnątrz przysłowiową wodę i matkom chyba tylko mogą dziękować za dobrze sklepione czaszki, że owa woda im z głów nie wycieka – niech się zastanowią głębiej nad własnym życiem, niech się rozejrzą po ludziach i zaczną walkę od siebie, ze zwykłym fałszem, zakłamaniem, interesem podrasowanym sprytnie pod idee, prawdę, a nawet wielką sprawę”.
Z listu rtm. Witolda Pileckiego do Marii Szelągowskiej, „sądzonej” później wraz z nim przez komunistów. Czerwiec 1946: „Mając całkowite zaufanie do Pani i znając skrytkę – tak bardzo pewną –przesyłam zanotowane fakty i myśli, które chcę, żeby gdzieś przetrwały ten „drugi okres” (Rotmistrz miał na myśli drugą, sowiecką okupację, po zakończeniu wojny) […]. Każdy z nas rozumiał, że nie będzie można pracować, w razie okupacji sowieckiej, metodami starymi, gdyż są one dostatecznie znane komunistom miejscowym”... W tych słowach zawiera się cała tragedia tego, co dziś nazywamy drugą konspiracją niepodległościową i „żołnierzami wyklętymi”. Caa prawda o komunistycznym zaprzaństwie, zdradzie Polski niepodległej.
Archeologia Zbrodni Pomorskiej
Tak się nazywa projekt badawczy, którego celem jest poszukiwanie i zachowanie od niepamięci materialnych śladów niemieckich zbrodniach z pierwszych miesięcy II wojny światowej na Pomorzu Gdańskim. Przypomnijmy, że w styczniu tego roku Sejm RP ustanowił Dzień Pamięci Ofiar Niemieckiej Zbrodni Pomorskiej 1939. W ten sposób utrwalono pamięć o licznych zbrodniach, popełnionych przez Niemców, zwłaszcza przez zbrodniczy Selbstschutz, od początku niemieckiej okupacji Pomorza. Dwoma słowami objęto ofiary z Lasu Piaśnickiego, z Lasu Szpęgawskiego, z Mniszka, z chojnickiej Doliny Śmierci, ale też tych rodaków z Pomorza, którzy umierali samotnie, „osądzeni” przez niemieckich sąsiadów jako niechętni niemczyźnie, zamordowani przez niemieckich żandarmów. Pisałem niedawno na tej stronie o tragedii rodzin Łojewskich, Kleszczewskich, Hamerów z gminy Kaliska. Trzeba w każdej gminie zachować pamięć o tych niewinnych ofiarach. W scenariuszu zbrodni powtarzają się stałe sytuacje: żandarmski „sąd”, „wyrok” i egzekucja w lesie, zabranianie pochowania zamordowanych przez wiele dni, by przerazić innych Polaków, zabór ich mienia. Tej zbrodni dokonywał nie tylko niemiecki nacjonalizm, ale i chciwość. Niemiecki sąsiad przejmował często gospodarstwo zamordowanego polskiego rolnika – swojego sąsiada, a rodziny zamordowanych wypędzano z Pomorza.
Łatwiej jest zachować pamięć o masowych mordach w Lesie Piaśnickim (według niemieckiego historyka Dietera Schenka około 14.000 ludzi), trudniej o tych samotnie umierających (niemal w każdym pomorskim lesie!). To dlatego potrzebne było to określenie Zbrodnia Pomorska, zbierające tragiczne wydarzenia z całego Pomorza, pokazujące też genezę oporu w postaci pomorskiego okręgu AK i rodzimej Tajnej Organizacji Wojskowej Gryf Pomorski. Zbrodnia Katyńska także obejmuje zbrodnie sowieckie na dużym obszarze, w odległych od siebie miejscach: Las Katyński, Twer, Charków, Bykownia i inne. Mamy w kalendarzu polskim dzień pamięci o tej zbrodni (13 kwietnia), teraz mamy utrwalenie Zbrodni Pomorskiej pod datą 2 października. Ta data przypomina kapitulację Helu i nasilenie zbrodni na pomorskich Polakach, teraz już całkowicie zdanych na niemiecką łaskę i niełaskę. Dla starogardzian 2 października to także wspomnienie śmierci starogardzkiego proboszcza ks. Antoniego Henryka Szumana, zamordowanego przez Niemców 2 października 1939 roku, wraz z dwoma innymi kapłanami, w drzwiach kościoła w Fordonie. Jego ostatnie słowa przed śmiercią: „Niech żyje Chrystus Król! Niech żyje Polska!”.
W ramach projektu archeologia Zbrodni Pomorskiej w Lesie Szpęgawskim trwają prace badawcze, archeologiczne, pod kierunkiem naczelnika pionu śledczego oddziału gdańskiego IPN prokuratora Tomasza Jankowskiego. Wykonano głębokie wykopy w poprzek jednego z dołów śmierci. Ten przekrój pokazuje resztki zbielałych kości, odsiewanych przez sita jako artefakty. We wtorek miejsce to odwiedzili radni Rady Powiatu Starogardzkiego. Więcej na ten temat w następnym numerze. Tymczasem zastanówmy się wspólnie, jak powinniśmy się przygotować do pierwszego Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Pomorskiej.