- Robią nam ulicę. To bardzo dobrze, ale robią ją według jakiegoś idiotycznego projektu wykonanego przez nawiedzonego projektanta - denerwuje się Grzegorz Strzelczyk, mieszkaniec ulicy gen. Andersa w Starogardzie Gd.
Szantaż wiceprezydencki
- Byłem dzisiaj u samego prezydenta Edmunda Stachowicza. Przyjął mnie bez żadnego problemu i nawet bez rejestracji. Od razu poszedł ze mną do wiceprezydenta odpowiedzialnego za miejskie inwestycje czyli do Eugeniusza Żaka, który miał mnie wysłuchać i podjąć odpowiednie działania. No i zaczęło się - opowiada barwnie pan Grzegorz. - Jak zostaliśmy sami to wiceprezydent zaczął wręcz krzyczeć na mnie, że jak będę podskakiwał to mi mogą rozebrać dom, bo jest postawiony niezgodnie z projektem. Tłumaczył mi jak dziecku, że ten remont jest robiony dla mojego dobra, a ja tego nie rozumiem. Zaproponowałem aby pan wiceprezydent naocznie zobaczył jak wygląda to uszczęśliwianie mieszkańców ulicy Andersa. Prawie każdy mieszkaniec ma jakieś uwagi do tego projektu. Wiceprezydent skwitował to przedziwnie. Powiedział, że remont musi być wykonany zgodnie z projektem, a potem dopiero będzie można robić poprawki. I na tym rozmowa się skończyła.
Następnego tygodnia znowu poszedłem do prezydenta Edmunda Stachowicza. To była środa. Tym razem zarejestrowałem się na godz.8.30. Byłem trzeci w kolejce. Prezydent znowu był bardzo miły i natychmiast wezwał Tomasza Rzepkę, naczelnika Wydziału Techniczno-Inwestycyjnego. Naczelnik został zobowiązany przez prezydenta, aby skontaktować się z mieszkańcami ulicy Andersa w celu wyjaśnienia i załatwienia wszelkich uwag i wątpliwości. I kolejne spotkanie z prezydentem zakończyło się.
Cierpliwie czekaliśmy przez cały tydzień na telefon od pana naczelnika. Nic. Cisza. No to w poniedziałek poszedłem do naczelnika Tomasza Rzepki. On mi powiedział, że nie będzie żadnych widowisk na ulicy urządzał, bo może prasa przyjechać i będą kłopoty. I całkiem niechcący pan naczelnik podsunął mi pomysł, że by właśnie skontaktować się z prasą. I dlatego jestem tu, w "Gazecie Kociewskiej".
Umówiliśmy się na dziennikarską wizję lokalną w najbliższy czwartek o godzinie 16.00.
Prasa już pomogła
Pogoda tego dnia nie była najlepsza. W rozkopanym korycie ulicy Andersa lśniły kałuże. Robotnicy kończyli właśnie pracę i zwijali sprzęt.
- My robimy tak jak nam każą i już - powiedział jeden z pracowników starogardzkiego Przedsiębiorstwa Budowy Dróg - Powiem panu, że tak naprawdę to nie ma takiego projektu, żeby nie trzeba go było poprawiać. My moglibyśmy tę ulicę zrobić bez projektu i gwarantuję, że nie byłoby żadnych uwag mieszkańców. Mamy praktykę.
- Dobrze zrobiłem, że poszedłem do "Gazety Kociewskiej". Oni już kilka drobnych błędów poprawili przez te parę dni - wita mnie Grzegorz Strzelczyk.
Jest dopiero godzina 15.30 a już mieszkańcy czekają na prasę. Chcą rozmawiać. Chcą być wysłuchani. Zaczynamy od bardzo dużej posesji. Centrum Hamulcowe.
- Dziękujemy, że pan do nas przyszedł. Może teraz coś się ruszy - mówi Grzegorz Szarmach, właściciel warsztatu samochodowego i Centrum Hamulcowego. - Ja tam nie jestem zbytnio wygadany, więc moja żona wszystkie nasze uwagi napisała na kartce.
Pan Grzegorz wręcza mi suto zapisaną kartkę papieru. Uwagi w 6 punktach. Zaczynamy od początku.
Sześć grzechów głównych
- Droga nie współgra z domostwami to znaczy jezdnia, a szczególnie chodniki są za wysoko w stosunku do ogrodzeń posesji 30 cm a nawet i 50 cm. Chodnik zasłania ogrodzenie i furtkę.
- Wjazdy na posesję zaprojektowano na szerokość 3 m, a przecież działalność gospodarcza musi mieć wjazd na 6 m.
- Brak dojścia do furtek z chodnika.
- Wszelkie zmiany, których dokonano wiązały się z bieganiem po urzędach, wieloma rozmowami z osobami, którym brak kompetencji, a przede wszystkim za wszystkie zmiany byliśmy obciążani kosztami, mimo tego, że mąż jest płatnikiem podatku lokalnego od prowadzonej działalności gospodarczej. Pytamy, gdzie są te jego podatki wpłacane do kasy miasta, bo w tej drodze to raczej ich nie ma.
- Projektant, który zaprojektował drogę nie ruszył się ze swojego biura i nie wiedział jak wygląda rzeczywistość. Dlatego droga powstaje sobie a posesje funkcjonują sobie. Porównawczo powiem, że ul. Południowa została wybudowana idealnie w stosunku do posesji, a nie z krawężnikami i pasami ziemi o wysokości do 50 cm przy płotach.
- Nasuwa się, więc pytanie czy ta droga jest dla mieszkańców, czy też mieszkańcy są dla drogi.
Porównuję przedstawione uwagi z rzeczywistością. Wszystko się zgadza. Między chodnikiem, a furtką jest półmetrowa przepaść. Ogrodzenie jest zasłonięte przez biegnący bardzo wysoko chodnik. Wjazd do posesji jest jednak bardzo szeroki.
- Właśnie ten wjazd musiałem wywalczyć bo miał być tylko 3 metrowy - mówi Grzegorz Szarmach. - Za ten wjazd musiałem dodatkowo zapłacić. Skasowało mnie PBD. Wystawili nawet fakturę. Dobrze, że nie musiałem płacić za naniesienie zmian w projekcie.
Miasto znowu w sądzie
Z pięknej posesji usytuowanej prawie naprzeciwko Centrum Hamulcowego zbliża się młoda kobieta.
- My już nie mamy siły walczyć o normalność na naszej ulicy. Nikt z nami nie uzgadniał wcześniej projektu - mówi Grażyna Michna. - Tu jest błąd na błędzie. Ja to jakoś sobie poradzę. Przeskoczę. Muszę jednak myśleć o moim ojcu, Jerzym. Te błędy będą dla niego przeszkodami nie do pokonania i zostanie uwięziony w domu.
- A co ja mam powiedzieć. O kulach chodzę, więc skakać nie mogę - dodaje Krystyna Strzelczyk. - A poza tym oni zrobili mi dojazd do garażu a na podwórko nie chcą zrobić dojazdu. My tu mieszkamy od początku. To była kiedyś działka pół hektarowa, ale została podzielona między moich trzech synów. Każdy się tu pobudował i mieszkamy obok siebie. I wszyscy mamy te same problemy z tym remontem ulicy.
- A nawet większe, bo do naszej posesji to w ogóle nie będziemy mogli dojechać - mówi Robert Bosiacki. - Nasz dom jest znacznie odsunięty od ulicy i do niego powinna być doprowadzona droga. Projektant jednak nie pomyślał o tym. Zaprojektował 3 metrowy wjazd w próżnię. Nie szło się z nikim w tej sprawie dogadać więc podaliśmy miasto do sądu. Jeszcze nie było rozprawy, ale musimy ten proces wygrać, bo sprawa jest oczywista i nasze żądania są zgodne z obowiązującymi przepisami. Dziwimy się, że projektant nie zna tych przepisów i naraża miasto na dodatkowe koszty a nas mieszkańców na niepotrzebne stresy.
Kajakiem do domu
- Do mojej posesji to już w zasadzie wszystko jest zrobione, tak jak chciałam - informuje doktor Ewa Wiśniewska - Górska. - Nie będę miała furtki i wejście będzie przez bramę wjazdową. Zamontuję tu automatyczną bramę elektryczną. Moi pacjenci będą mogli dojechać i dojść do mnie bez problemu.
- Natomiast do mnie to pewnie trzeba będzie dopłynąć łódką albo kajakiem - gorzko ironizuje Barbara Zając. - Nasza posesja jest ostatnia. Na samym końcu ulicy. Dom zbudowany został bardzo nisko i jak są deszcze, to zawsze mamy zalane piwnice. I tak od ponad 10 lat. Jak tu robili kanalizację to koparki pozrywały istniejący drenaż. Teraz woda nie ma gdzie odpływać. Po remoncie ulicy będzie jeszcze gorzej, bo ulica została znacznie uniesiona do góry. Jakoś nie zauważyłam, aby były robione studzienki deszczowe. Nie ma też żadnych rynienek przed wjazdami i furtkami. Cała woda z ulicy będzie wszystkim spływała do garaży, albo do piwnic.
Z sąsiednich domów wychodzili kolejni mieszkańcy. Każdy z bukietem problemów i pretensji.
- Pójdziemy w środę jeszcze raz do prezydenta Edmunda Stachowicza i poprosimy o zorganizowanie spotkania z władzami miasta, projektantem i wykonawcami - zaproponował Grzegorz Strzelczyk. – Poprosimy, aby na tym spotkaniu byli także nasi radni, którzy mieszkają na naszej ulicy. O terminie spotkania poinformuję wszystkich mieszkańców ulicy.
Chyba mi rozbiorą dom
Zaczął padać śnieg. Zrobiło się nieprzyjemnie chłodno. Mieszkańcy nieco uspokojeni powrócili do swoich domów. Przygotowywać się do nadchodzących świąt Wielkanocnych. Już po świętach, w miniony piątek przedstawiciele mieszkańców ulicy Andersa przybyli do Urzędu Miasta na spotkanie z władzą.
- Właśnie wyszliśmy ze spotkania z naczelnikiem Tomaszem Reszką - mówi Grzegorz Strzelczyk. - Byłem razem z Grażyną Michna. Na spotkaniu był także sekretarz, Zbigniew Toporowski. Jako mediator. I nic nie pomogło. Pan naczelnik jest niereformowalny. Stwierdził, że wykonuje polecenia swojego przełożonego, wiceprezydenta Eugeniusza Żaka i nie zorganizuje żadnego spotkania z mieszkańcami ulicy Andersa, ani też nie dokona wizji lokalnej. I co pan na to? Teraz mi nie pozostało nic innego, jak tylko czekać aż pan wiceprezydent przyśle ekipę do rozbiórki mojego domu. Tak jak obiecał.
Wojna o ulicę generała Andersa
STAROGARD GD. Jak będę podskakiwał to rozbiorą mi dom. Takimi słowami wiceprezydent Eugeniusz Żak skwitował uwagi mieszkańca, który odważył się skrytykować realizację modernizacji ulicy generała Andersa w Starogardzie Gdańskim.
- 02.04.2008 00:02 (aktualizacja 12.08.2023 00:00)
Napisz komentarz
Komentarze