Za ofiary B. podaje się co najmniej kilkanaście osób. Sprawy szeroko opisywaliśmy na naszych łamach. Najgłośniejsza z nich to ta z Małego Bukowca, gdzie schorowany mężczyzna „oddał” przedsiębiorcy za bezcen dorobek swojego życia (i spadek swoich dzieci). Praktycznie żadna z osób nie ma bezpośrednich dowodów, które świadczyłyby, że padły ofiarą oszusta. Dlatego nie podajemy nazwiska przedsiębiorcy ani miejscowości, w której do niedawna prowadził swoją działalność. Tymczasem zgłosiła się do nas kolejna osoba, która miała do czynienia z tajemniczym biznesmenem. Kilka lat temu pożyczyła mężczyźnie kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ślad po B. i pieniądzach zaginął.
Tysiące bez pokwitowania
- Pieniądze dałam mu bez pokwitowania, świadków, bez niczego – dziś Teresa, mieszkanka gminy Skarszewy dziwi się, że tak łatwo przychodziło jej obdarowywanie znajomego mężczyzny. - Mówił, że ma problemy finansowe, a nie bardzo chce iść po pieniądze do byłej żony. Nie chciał też ruszać środków na lokacie.
Kobieta opowiada, że pod pretekstem problemów w firmie, B. miał przyjeżdżać kilkukrotnie po kolejne „transze”. Tłumaczył, że brakowało mu na zakup towaru do firmy. Po kilku miesiącach uzbierało się już kilkadziesiąt tysięcy złotych tej nie spisanej pożyczki.
- Było mu mało. Kiedy następnym razem pojawił się u mnie i poprosił o 10 tys. zł, zaczęłam przeczuwać, że jest coś nie tak. Do tej pory nie miałam żadnego pokwitowania. Tym razem poprosiłam B. o spisanie umowy. Przyjechał po dwóch dniach z tekstem, że umowę dał księgowej do sprawdzenia, a ta powiedziała, że jest źle spisana. Poprosił także o moją wersję i ostentacyjnie podarł mi ją na oczach. Zapytałam co robi, ale zapewniał, że przyjedzie następnego dnia z właściwą wersją. Nic takiego się nie wydarzyło. Kiedy prosiłam telefonicznie, żeby przyjechał do mnie z umową usłyszałam tylko: Co się martwisz? Dla mnie słowo więcej warte od pieniądze. Zapamiętam te słowa do końca życia.
„Jego tembr głosu wzbudza w zaufanie”
Naiwność, głupota, zwykła lekkomyślność? Co kierowało Teresą, gdy oddawała majątek mężczyźnie, który znienacka pojawił się w jej życiu?
- Może byłam głupia, ale dziś przynajmniej wiem, że nie byłam jedyna – mówi mieszkanka gminy Skarszewy.
B. pojawił się w życiu Teresy, po tym jak bliski znajomy kobiety polecił biznesmena, jako potencjalnego kupca jej domu i działki. Lokalny przedsiębiorca, z dużymi pieniędzmi, wydał się idealnym kandydatem na nowego właściciela. W tym czasie goiła ciągle świeże rany po utracie męża. B. jako klient nie unikał osobistych tematów. Z relacji wynika, że dla samotnej kobiety, był idealnym kompanem do rozmów.
- Sprawiał bardzo dobre wrażenie – przypomina Teresa. - Ciepły, miły, słodki. Ten tembr głosu, niski ton, wzbudzał w człowieku bardzo duże zaufanie. Na pierwszy rzut oka nie można było mu nic zarzucić. Wszystko co robił, było bardzo wiarygodne.
Lokaty nie do ruszenia
Po czasie doszło zaangażowanie emocjonalne. Z opowiadań Teresy wynika, że B. bardzo interesował się domem, ale jeszcze wtedy nie wspominał o pieniądzach. Czas miał nie grać dla niego roli.
- Myślał co tu można otworzyć, gdybyśmy doszli do spółki. Zastanawiał się, czy nie otworzyć jakiejś restauracji, albo rodzinnego domu dziecka. Mnie to nie interesowało. Ja chciałam za wszelką cenę to sprzedać – mówi Teresa. Jak tłumaczy, gdy zaczęły się kolejne pożyczki, oboje znali się już bardzo dobrze. Od poznania minął rok. Poza tym, prośby o pieniądze nie wydały się jej czymś nadzwyczajnym. Nic nie wskazywało późniejszego finału tej znajomości.
- Rozumiałam jego chwilowe problemy. Prowadziłam interesy z mężem i pamiętam różne sytuacje. Wiadomo jak czasami trzeba sobie pomagać. Jest moment, gdy płatności się „nie zazębiają”. Pożyczaliśmy z mężem pieniądze, ale nigdy tak bardzo się nie zawiedliśmy. B. mówił, że ma środki na lokacie. We wrześniu miał je wybrać i wszystko spłacić. Gdy przyszedł termin powiedział, że nie może tego zrobić, bo źle zerknął na datę. Tym razem kazał czekać do marca. W marcu powiedział, że jest na lokacie razem z córką i środków nie może ruszyć.
Mogą być kolejne ofiary
W tym samym czasie, gdy B. przyjeżdża do Teresy po „transze”, media informują o kolejnych domniemanych oszustwach. Jako pierwsi ujawniliśmy kulisy sprawy „przekrętu” w Małym Bukowcu, gdzie gospodarz-wdowiec z dziećmi, traci swój dom na rzecz lokalnego biznesmena. Następnie do Redakcji „Gazety Kociewskiej” zgłaszają się osoby podające się za byłych pracowników B., które chcą odzyskać pieniądze. Z kolei zakochana w szarmanckim biznesmenie gdańszczanka opowiada nam historię przepisania na mężczyznę całego domu, za który miała nie zobaczyć nawet grosza. Co łączy te wszystkie sprawy? Jak łatwo się domyślić, wszystkie te osoby wskazują jako oszusta przedsiębiorcę B. Sprawy dotyczą okresu między 2008 a 2012 r. Jeśli te historie są prawdziwe, to z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że w tym samym czasie B. jeździł do Teresy oraz innych osób podających się za poszkodowanych. Czy po „przejęciu” majątku z Małego Bukowca, tego samego dnia był u kobiety po kolejną „wypłatę”. Być może. Jednak jak twierdzi nasza czytelniczka, to nie koniec. Mogą być kolejne ofiary oszusta.
Więcej na ten temat w Gazecie Kociewskiej, która w każdą środę wraz z Dziennikiem Pomorza ukazuje się na terenie powiatu starogardzkiego.
Reklama
„Oddałam oszustowi serce i pieniądze”
Ile cierpienia wyrządzi niewinnym ludziom ten człowiek – pytają osoby, które uważają się za ofiary przedsiębiorcy, tajemniczego pana B. Według niezależnych relacji co najmniej kilku osób na Kociewiu grasuje „zawodowy” oszust, który ma wyłudzać duże pieniądze, a nawet całe majątki. Problem w tym, że nikt nie ma dowodów, które potwierdzałyby te oskarżenia. Mieszkańcy podający się za poszkodowanych apelują o czujność oraz zwrócenie uwagi na charakterystyczny i powtarzający się sposób działania szarmanckiego pana B. Liczą, że wspólna walka przed sądem zakończy ich gehennę.
- 18.02.2013 09:43 (aktualizacja 05.08.2023 15:00)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze