Katarzyna Wyczyńska i Mateusz Zelner nie tak wyobrażali sobie narodziny drugiego syna.
- Nic nie wskazywało, że to będzie wcześniak. Przez cały okres trwania ciąży dobrze się czułam – mówi matka. - W szóstym miesiącu złapały mnie ostre bóle. Choruję na nerki, dlatego myślałam, że wszystko będzie dobrze. Przyjechało pogotowie, zabrali mnie do starogardzkiego szpitala. Chcieli mnie wziąć na oddział, a okazało się, że będę rodziła. Zrobili cesarskie cięcie.
Zaraz po porodzie zaczęły się problemy.
Wierzą, że któregoś dnia przyjedzie z nimi do domu
Ksawier to kruszyna. Gdy przyszedł na świat ważył 800 gram, miał 38 cm wzrostu.
- Syn urodził się w 26 tygodniu ciąży. Został zbadany, włożony do inkubatora i przewieziony do szpitala na Zaspie. Lekarze określili jego stan jako średnio ciężki. Po kilku dniach zauważono, że ma nienaturalnie wzdęty brzuszek. Wtedy dostałem telefon z informacją, że popękały mu jelita. Nie wiem co się stało. Może podano mu zły pokarm. Może ktoś nie dopinował maleństwa. Dzisiaj możemy sobie gdybać. Gdy jego stan znacznie się pogorszył zabrali go na operację do Pomorskiego Centrum Traumatologii w Gdańsku.
Lekarze zaczęli diagnozować kolejne wady w nierozwiniętym ciągle organizmie. W szpitalu na zaspie Ksawier dostał krwawienia mózgu drugiego stopnia. W głównej tętnicy krew nie płynęła tak jak powinna. Zaczęły się problemy, w związku z czym konieczna była operacja serca. Już dziś wiadomo, że najbliższe pół roku Ksawier spędzi w inkubatorze i na salach operacyjnych. Mimo to rodzice ciągle wierzą, że któregoś dnia przywiozą maleństwo do domu.
- Lekarze mówią, że trzeba być przygotowanym, na to że w każdej chwili może nastąpić zgon – mówi ojciec. - Operacje dla takiego malucha są bardzo ciężkie. Przy każdej z nich podpisujemy specjalne oświadczenie, że mamy świadomość, że dziecko może umrzeć.
Odszedł z pracy, bo nie dostał wypłaty
Jak na złość w grudniu ubiegłego roku Mateusz stracił pracę. Razem z Katarzyną i rocznym Fabianem zostali bez środków do życia. Jedyne pieniądze jakie mają, to pomoc z MOPS - 559,60 zł i 77 zł rodzinnego. To już nawet nie jest normalne życie – mówią. – To walka o przetrwanie.
- Nie pamiętam nawet kiedy zjadłem normalny obiad. Nie patrzymy na siebie, najważniejsi są w tej chwili synowie. A brakuje na wszystko, na mleko, na pampersy i to co do pielęgnacji dzieci. Jak mam 20 zł to nie ma dylematu na co je wydać.
Jeszcze w październiku, listopadzie i grudniu Mateusz Zelner pracował na budowie. Nie ukrywa, że na czarno. Odszedł, bo za dwa miesiące nie dostał ani grosza.
– Do obecnej chwili dostałem od właściciela 100 zł. Za trzy miesiące pracy! – mówi załamany ojciec dwójki dzieci. - Kiedy upominałem się o swoje odkładał temat i mówił, że nie ma pieniędzy. Któregoś razu po prostu nie przyszedłem na umówioną godzinę. Właściciel pozwalniał ludzi i powiedział, że musi uregulować swoje długi. Wypłaty nie ma.
Mateusz składa podania gdzie się da.
- Zawszę mówię, że mam trudną sytuację materialną i chore dziecko, ale nikt nie chce w tej chwili rąk do pracy. 3 marca miałem iść na budowę, ale spadł śnieg i wszystko odwołali. Szukałem zajęcia w kuchniach, barach. I nic. Może po świętach coś się ruszy.
Gdy przyjechał do domu worki stały już spakowane
Co gorsza para nie może też liczyć na pomoc materialną ze strony rodziny.
- Matka Kasi ściągnęłaby z pleców ostatnią koszulę, by tylko nam pomóc, ale też nie ma z czego. Do tego jest chora, ale i tak czasami zostawiamy u niej Fabiana.
Z kolei rodzice Mateusza wyrzucili go z domu. Nie przynosił pieniędzy z pracy, więc przestał być potrzebny.
- Kiedyś pracowałem u jednego pana. Któregoś razu powiedział, że zapłaci mi w ratach. Nie przyniosłem pieniędzy, więc moja matka powiedziała, że mam się pakować. Ma trzy pokoje, ale wyrzuciła mnie z domu.
Gdy przyjechał do domu worki stały już spakowane. Razem z Kasią wynajęli na Sienkiewicza stancję - pokoik za 350 zł miesięcznie. Wtedy jeszcze Mateusz pracował w hucie, więc starczało do „pierwszego”. Kiedy życie zaczęło się walić pomocną dłoń wyciągnęła siostra Katarzyny. Udostępniła niewielki pokoik na piętrze przy ul. Orzeszkowej. Pomieszczenie 2 na 3 metry. Gdy „daj Boże” Ksawier przyjedzie do domu, będzie ciasno.
Apel o pomoc
Na razie o przeprowadzce nikt tu nie myśli. Nie mają nawet pieniędzy, by pojechać do szpitala.
- Nie mam za co pojechać i wrócić z Gdańska. A każdy zabieg i operacja wymaga pisemnego wyrażenia zgody. Teraz muszę podpisać na operację serca. Prosiłem o taką możliwość przez telefon, ale zasłaniają się ochroną danych osobowych. Prosiłem też MOPS o przyspieszenie wypłaty kwietniowego świadczenia, ale dostałem odmowę. Traktuje się nas tak jakbyśmy te pieniądze przepijali. A przecież widzą w jak trudnej jesteśmy sytuacji.
Katarzyna Wyczyńska i Mateusz Zelner proszą czytelników Gazety Kociewskiej o każdą, nawet najmniejszą pomoc.
- Będziemy wdzięczni za dary, pampersy, mleko, cokolwiek, co pomoże nam przeżyć kolejny miesiąc – mówi ojciec dzieci.
Mateusz pilnie szuka pracy, więc przyjmie każdą ofertę, choćby od zaraz. Okres przedświąteczny to czas szczególny. Na kilka dni przed Wielkanocą pamiętajmy o osobach, które bardzo potrzebują naszego wsparcia.
Kontakt:
Mateusz Zelner
Tel. 797 151 906
Napisz komentarz
Komentarze