To nie pierwszy taki sygnał byłych pracowników tej firmy, którzy czują się oszukani przez swojego pracodawcę. W latach 2010/11 interweniowaliśmy w tej sprawie kilkukrotnie. Jak wynika z relacji kobiety, od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Według niej w starogardzkich sklepach nadal ma dochodzić do sytuacji, gdzie pracownicy są obciążani gigantycznymi mankami sięgającymi kilkunastu tysięcy złotych (wcześniej nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych) Jaka jest skala tego problemu, tego nie wiadomo. Spółka nie zamierza ustosunkowywać się do naszych pytań. My słyszeliśmy o kilkunastu podobnych przypadkach w ostatnich latach.
- Firma prowadzi taką samą politykę pracy. W dalszym ciągu pracownice ponoszą odpowiedzialność materialną za zepsuty towar. Zwolniłam się, ponieważ po roku pracy mam do zapłacenia manko w wysokości 13.820 zł. Pracowałam 12 miesięcy i na każdy miesiąc przypada po ok. jednego tysiąca. To co zarobiłam muszę teraz oddać – pisze zrozpaczona starogardzianka. - Inwentaryzacja jest w dalszym ciągu przeprowadzana przy otwartym sklepie. Panujące zamieszanie powoduje, że kobiety mylą się przy spisywaniu towaru. W ostateczności naliczają kilkukrotnie te same rzeczy lub pomijają. Nikt nie reaguje na nasz sprzeciw.
Kobieta opisuje jak według niej wygląda mechanizm powstawania manka. Jej słowa dokładnie pokrywają się z wcześniejszymi relacjami byłych pracowników.
- Wędliny kierowniczka zamawiała tak, żeby sprzedać towar, ale biuro uważa, że w lodówce są pustki i domawiało dwa razy więcej wszystkiego, tak też jest z warzywami i owocami, które psują się szybko w ciepłym magazynie. Nabiał też się terminował, ale zawsze wszystkiego było mało, więc biuro domawiało więcej. Straty wpisywane są w zeszyty. Podliczając zeszyt z miesiąca (warzywa, owoce, wędliny) sumy dochodzą do dwóch, trzech tysięcy. Wszystko to wchodzi w skład manka. Zatrudniając pracownika kłamią, że wszystkie udokumentowane straty są odliczane od manka.
- Zgodnie z dyspozycją przepisu art. 115 kodeksu pracy pracownik ponosi odpowiedzialność za szkodę w granicach rzeczywistej straty poniesionej przez pracodawcę i tylko za normalne następstwa działania lub zaniechania, z którego wynikła szkoda - komentuje Adrian Manterys, asystent radcy prawnego w Kancelarii Vindex w Tczewie. - Co więcej pracodawca nie może domagać się kwoty przewyższającej wartość trzymiesięcznego wynagrodzenia przysługującego pracownikowi w dniu wyrządzenia szkody (art. 119 k.p.).
Warto także pamiętać, iż pracodawca jest obowiązany wykazać okoliczności uzasadniające odpowiedzialność pracownika oraz wysokość powstałej szkody. Oznacza to, że pracownik może ograniczyć się do zaprzeczenia, a cały ciężar dowodowy spoczywa na pracodawcy.
W przedstawionym przypadku czytelniczek możemy mieć jednak do czynienia z odpowiedzialnością za mienie powierzone.
- Pracownicy ponoszący wspólną odpowiedzialność materialną odpowiadają w częściach określonych w umowie - mówi Krzysztof Lisowski, zastępca Okręgowego Inspektora Pracy w Gdańsku. - Jednakże w razie stwierdzenia, że niedobór w całości lub w części został spowodowany przez niektórych pracowników, za całość niedoboru lub określoną jego część odpowiadają tylko sprawcy szkody, co nie wyłącza ich odpowiedzialności za resztę niedoboru wraz z pozostałymi pracownikami na zasadach odpowiedzialności wspólnej.
Dodatkowo należy wskazać, że pracownik nie ponosi odpowiedzialności za szkodę w takim zakresie, w jakim pracodawca lub inna osoba przyczyniły się do jej powstania albo zwiększenia. W takim przypadku, pracownik może nie zgodzić się na obarczenie go odpowiedzialnością za powstały niedobór i nie wyrazić zgody na potrącenie z wynagrodzenia. Pracodawcy pozostaje wtedy droga sądowa. W przypadku, gdy inwentaryzacja wykaże niedobór, pracodawca powinien przed potrąceniem kwoty niedoboru z wynagrodzenia, uzyskać na to pisemną zgodę pracownika. Należności inne niż wymienione w art. 87 § 1 i 7 k.p. mogą być potrącane z wynagrodzenia pracownika tylko za jego zgodą wyrażoną na piśmie (art. 91 § 1 k.p.).
Z tymi pytaniami 3 czerwca 2013 r. zwróciliśmy się do zarządu spółki. Niestety nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.
1. Otrzymaliśmy kolejny sygnał od pracownic Państwa firmy, które skarżą się na naliczanie im gigantycznie wysokich mank. Proszę o odpowiedź, jak to możliwe, że po roku pracy pracownica ma do spłaty ponad 13 tys. zł.
2. Problem się powtarza, kolejne pracownice mają do spłaty manka. Dlaczego Państwo jako Zarząd firmy nie rozwiążą tego uciążliwego dla pracownic problemu? Przecież przez tyle lat niemożliwe jest, aby akurat u Państwa pracowało aż tyle pracownic popełniających błędy przy zamówieniach itp. Zatem błąd leży raczej po stronie osób zajmujących się zarządzaniem. Jakie kroki zamierzają Państwo podjąć, by rozwiązać ten problem?
3. Czy pracownice przy podpisywaniu umów są szczegółowo informowane o konsekwencjach z nich wynikających? Czy są świadome, że mogą mieć do spłaty manko wyższe niż wynagrodzenie?
Dotychczasowe publikacje w Gazecie Kociewskiej:
7 lipca 2010 r. – była pracownica opisuje praktyki ze sklepu, gdzie niedobór remanentowy w wysokości 27 tys. zł podzielono na 6 pracownic. Kobiety dowiedziały się od kierownictwa, że ich comiesięcznie wypłaty będą pomniejszane o 100 zł,
21 lipca 2010 r. – po pierwszej publikacji rozdzwonił się nasz redakcyjny telefon. Zgłosili się do nas kolejni, byli pracownicy, którzy czuli się poszkodowani. Niektórzy, jak wynikało z relacji mieli do zapłacenia 40 tys. zł!
13 października 2010 r. – pracownicy otrzymali wezwanie do sądu w związku z brakiem uregulowania naliczonych mank. Postanowili, że złożą zbiorowy pozew przeciwko firmie,
27 października 2010 r. – do redakcji GK zgłosiły się kolejne osoby. Tym razem dwie kobiety opowiedziały o tym jak były zmuszane do mycia psujących się kiełbas i wędlin. W innym przypadku – jak mówiły - musiałyby pokrywać straty wycofanego z handlu towaru,
9 marca 2011 r. – do firmy weszła Państwowa Inspekcja Pracy. Odnotowano wiele nieprawidłowości, m.in. brak odpowiedniego wynagrodzenia za nadgodziny.
Reklama
Gigantyczne manka! Sprzedawczynie mają oddać nawet po 14 tys. zł
„Ruszyła lawina wezwań z żądaniem zapłaty zaległego manka” – pisze w rozpaczliwym liście do Gazety Kociewskiej była pracownica firmy w Starogardzie Gd. Kobieta pracowała jako sprzedawczyni przez okrągły rok. Zwolniła się po tym jak kierownictwo sieci zażądało od niej zwrotu prawie 14 tys. zł. „To co zarobiłam teraz muszę oddać” – pisze załamana starogardzianka. Władze spółki nie widzą powodu, by sprawę komentować.
- 28.06.2013 16:01 (aktualizacja 22.08.2023 19:40)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze