- Jaka jest Pani opinia na temat zarzutów, które postawiła prokuratura państwu Stolc? Chodzi o naruszenie nietykalności cielesnej wobec dzieci.
- Przede wszystkim zarzuty typu, pociągnięcie za ucho, czy pociągnięcie za włosy – na zasadzie jeszcze domniemanych zarzutów nie mogą być powodem zniszczenia ludziom życia. Nawet jeśli jedno dziecko powiedziało, że kiedyś było pociągnięte za ucho - zabrano wszystkie. Za chwilkę to dziecko odwoływało swoje zeznania, ale wtedy nikt już go nie słuchał. Uważam, że na żadnym etapie tej sprawy urzędnicy nie wykazali należytej dobrej woli, bo tak to już jest, że urzędnikiem się bywa, a człowiekiem się jest lub nie. Teraz doszło do takiej sytuacji, że ludzie 50-letni muszą sobie układać życie od nowa. Nikt tej sprawy nie cofnie, bo nie mówimy o rozwiązaniu umowy na np. produkowanie długopisów, tylko na wychowanie dzieci. Dzieci mają ogromne spustoszenia w głowie. Nie wiedzą już, co jest dobre, a co złe. Mimo, że podaje się w różnych informacjach, że „moja pani psycholog” bada dzieci i wszystko jest dobrze. Co to znaczy „moja pani psycholog”? Czy za chwilę będzie „mój pan starosta”, „mój pan sędzia”? To jest stanowisko publiczne i nie ma czegoś takiego jak „moja pani psycholog”. Celowo używam słów „moja pani psycholog”, ponieważ w ten sposób wyraża się pani dyrektor PCPR.
- Prokurator wspominał, że pod zarzutami o naruszenie nietykalności cielesnej kryją się takie sytuacje jak uderzenia w twarz, czy też ciągnięcie za włosy. Jak odniesie się Pani do tego stwierdzania?
- Nawet jeżeli tak było, to musimy brać pod uwagę, że są to słowa dzieci, które nie do końca przewidują ich konsekwencje. Jest to słowo dzieci przeciwko słowu rodziców, pedagogów, oraz wszystkich, którzy mieli kontakty z dziećmi. Przez te osiem lat, kiedy państwo Stolc wychowywali dzieci nikt nie potwierdził, aby były one bite czy źle traktowane. Dzieci przecież przebierały się na wf-ie, gdyby były uderzenia, byłyby też siniaki czy jakieś ślady.
- Prokuratura w Tczewie przyznaje, że zmieniono kwalifikacje ze znęcania się nad dziećmi na naruszenie nietykalności cielesnej dlatego, że dotyczyło to drobiazgów. Nie chodzi tu o bicie, które zostawia widoczne ślady na ciele. Czy według Pani ta zmiana kategorii czynu jest istotna?
- A może właśnie zmieniono te zarzuty, żeby już tak na stałe wykluczyć rodzinę państwa Stolc z prowadzenia rodziny zastępczej, bo trzeba być kryształowym do prowadzenia takiej rodziny - jak bardzo często powtarza dyrektor PCPR. Według mnie zmiana kwalifikacji czynu świadczy o tym, że za wszelką cenę stara się znaleźć „coś”, czyli przysłowiowego haka, aby wykluczyć Barbarę i Stanisława z prowadzenia w przyszłości rodzinnego domu dziecka. Wszystko zależy od dobrej woli urzędników. A tej nie było na żadnym etapie. Pan starosta rozwiązał umowę, bo dostał decyzję z sądu, sąd dostał decyzję z PCPR, PCPR zrzuca winę na szkołę, bo przyszły dziewczynki i poskarżyły się, więc coś trzeba było zrobić. Ponadto, w PCPR działa zespół ds. pieczy zastępczej, który wspólnie podejmuje decyzje dotyczące właśnie tego typu problemów. Z tego co wiem, zespół nie był jednomyślny, co do takich drastycznych rozwiązań, jak zabranie dzieci.
- Czy zatem dopatrują się Państwo w tej sprawie swego rodzaju spisku urzędników?
- To strasznie duże słowo. Mam nadzieję, że niezawisły sąd - nie wiem czy tej, czy dalszej instancji dojdzie do prawdy. Ponadto ważną według mnie sprawą jest to, że spotkałam te dzieci przypadkiem i widziałam, jak się zmieniły psychicznie. Gdy były w rodzinie państwa Stolc, były otwarte i radosne. Teraz są zamknięte w sobie, smutne. Nie mogą odnaleźć się w otoczeniu. Są zagubione, mimo iż „moja pani psycholog” uznaje, że dzieci są zadbane, chodzą do szkoły. Ale czy to wszystko? W zeszłym roku, gdy zaczynały się wakacje, Barbara ze Stanisławem postanowili zadłużyć się, żeby dzieciom pokazać góry. Ponadto przychodziło do domu państwa Stolc sześcioro wolontariuszy, którzy pomagali przy lekcjach i w opiece nad dziećmi. Oni tam też nocowali. Jeśli coś by się działo, to każdy by to zauważył. Nauczyciele powinni być wyczuleni. Dzieci były cały czas radosne. W rodzinie państwa Stolc te dzieci się otwierały. Udało im się połączyć nawet rodzeństwo.
- A co może Pani powiedzieć na temat dziewczynek, które niejako zainicjowały całą sytuację. Jeśli prokurator uznał zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej, można domniemywać, że były one prawdomówne?
- W rodzinie Barbary i Stanisława panują pewne zasady. Nastolatki, które tam doszły, niekoniecznie chciały się do tych zasad dostosować. Były to podstawy takie jak mycie zębów, ścielenie łóżka. Normalna dyscyplina, która przy tak dużej ilości dzieci jest niezbędna. Dziewczyny się buntowały. Poza tym Barbara zawsze była przeciwna widywaniu się nastolatek z pełnoletnimi mężczyznami. Uważała, że najpierw powinny skończyć szkołę i mieć chociaż minimalne osiągniecia. To naturalne, że dziewczynki nie chciały podporządkować się obcej pani, która nagle chce nimi rządzić. Dzieci jednak nie przewidują konsekwencji swoich czynów. Nie wszyscy dorośli to potrafią. Dziewczynki powiedziały coś, może po to żeby zaistnieć. Niestety maszyna urzędnicza ruszyła. Od samego początku mówiło się o znęcaniu na podstawie zeznań tych dziewczynek. Dopiero potem wyszło naruszenie nietykalności cielesnej. Nie wiemy jak te nastolatki to odbierały. Co dla nich było tym znęcaniem czy też naruszeniem nietykalności? Dla nich pociągniecie za ucho mogło być już znęcaniem. Nie wiadomo więc, w jakich kategoriach to rozpatrywać, pod jakim kątem biegli to zbadali. Te dziewczynki w swoim mniemaniu mogły mówić prawdę, bo takie miały odczucia. Dla nich zmuszanie do ścielenia łóżka mogło być już znęcaniem się.
- Dziewczęta trafiły do państwa Stolc w trudnym okresie nastoletniego buntu. Czy mieli oni wcześniej pod opieką dzieci w tym wieku?
- Tak. Mieli Marcina, chłopca bardzo trudnego, którego nawet ojciec nie chciał wychowywać. Teraz jest pełnoletni, mówi do nich mamusiu i tatusiu. Cały czas mają kontakt i pomagają mu. Myślę, że z tymi dziewczętami też by sobie poradzili, gdyby uzyskali z PCPR pomoc, o którą zresztą prosili.
- Dyrektor PCPR w wywiadzie dla naszej gazety stwierdziła, że nawet jeżeli zarzuty się nie potwierdzą, umowa z państwem Stolc może nie zostać wznowiona. Co Pani o tym myśli?
- Mamy tutaj kuriozalną sytuację, gdzie z jednej strony mamy rodziców, którym nie postawiono dotychczas żadnych zarzutów, a z drugiej strony głośno mówi się, że nie wiadomo, czy umowa z nimi na prowadzenie rodzinnego domu dziecka zostanie podpisana. W naszym przekonaniu więc, sytuacja powinna wrócić do stanu rzeczy sprzed zabrania dzieci. Ponadto, mamy stanowisko rady powiatu, która niedawno na sesji podjęła uchwałę, że jeśli prokuratura nie znajdzie dowodów winy, dzieci wrócą do domu, czyli do Kręga. Państwo Stolc przeszli wszelkie niezbędne szkolenia, aby móc prowadzić rodzinny dom dziecka. Z drugiej strony powrót do pierwotnego stanu rzeczy byłby dla zabranych dzieci przykładem prawidłowego działania prawa w naszym kraju, byłby przykładem rozsądnego i mądrego działania dorosłych, którym udało się naprawić błędy dzieci. (...)
Więcej na ten temat w Gazecie Kociewskiej, która w każdą środę ukazuje się na terenie powiatu starogardzkiego.
Napisz komentarz
Komentarze