Spacerując po Osiedlu Kopernika w Starogardzie Gd. możemy spotkać Antoniego, który razem ze swoim kramem mieszka na ulicy. Cały dobytek wozi ze sobą, bo jak sam mówi, najbezpieczniej jest mieć wszystko przy sobie. Mężczyzna nie stroni od rozmów z przechodniami, którzy w większości przypadków traktują go ciepło i z sympatią. Bo jak tu nie lubić starogardzkiego Chucka Norrisa.
Gwiazda Internetu
Przydomek Chuck Norris (bohater serialu telewizyjnego pt. „Strażnik Texasu) nie jest przypadkowy. W internecie możemy odnaleźć filmik, na którym Antoni Głowiński popisuje się charakterystycznym dla jego filmowego sobowtóra „kopniakiem z półobrotu”.
- Jestem jak Chuck Norris. W internecie pokazywali jak z półobrotu walę. Bardzo wyćwiczony jestem, potrafię stać na rękach. Kiedyś pod tesco jacyś ludzie dali mi trochę pieniędzy, żebym powtórzył ten wyczyn – śmieje się nasz bohater. - Fajnie jak mnie ludzie tak nazywają. Lubię postać strażnika z Texasu. To był twardy gość. Ja też muszę być twardy.
Życie nie oszczędza Antoniego. Kiedyś wiódł normalne życie. Dużo podróżował.
- Jeździłem bardzo dużo po Polsce. Przez blisko 20 lat podróżowałem. Zwiedziłem mnóstwo miejsc, widziałem bardzo wiele. Ale to były inne czasy. Teraz jestem bezdomny, nie mam pieniędzy na wojaże.
Mężczyzna opowiedział nam jak trafił na ulicę.
- Pewnego razu, gdy wróciłem do Starogardu z jednej podróży, to mój brat sprzedał mieszkanie, które otrzymał w spadku po naszych rodzicach. To było miejsce, w którym zawsze mogłem się zatrzymać. Nagle nie miałem, gdzie się podziać, wylądowałem na ulicy. Taki bałagan się zrobił życiowy.
Gdy pytamy dlaczego nie próbował tego zmienić, wzrusza ramionami.
- Nie wiem, tak jakoś już zostało.
Z dnia na dzień
Jego domem stała się ulica. Na ogorzałej twarzy widać trudy takiego życia. Jednak Antoni nie narzeka, jak sam mówi, narzekanie nie leży w jego naturze. Uliczne życie nie należy do bezpiecznych, ale mężczyzna nie boi się zagrożeń z tym związanych.
- Ja się tam nikogo nie boję, nie raz próbowali mnie napaść, okraść ale ja sobie nie dam krzywdy zrobić – mówi. - Trzeba być twardym jak ten beton, na którym śpię.
Żyje z dnia na dzień. Sypia na ulicy, chociaż w mroźne zimowe noce udało mu się znaleźć jakiś cieplejszy zakątek.
- Teraz to już nie chce mi się nigdzie chodzić i szukać jakiegoś lepszego noclegu. Życie nauczyło mnie radzić sobie w każdej sytuacji. Na śmietniku znalazłem komplet starej, ale dobrej jeszcze pościeli, rzucam ją na trawę i śpię. Wszystkie potrzebne mi do życia rzeczy mam ciągle przy sobie.
Dla większości ludzi takie życie wydaje się bardzo trudne. Ktoś mógłby zapytać: „a co z toaletą, co z myciem się?”. Antoni znalazł na to sposób.
- Toalety najlepsze są w szpitalach i przychodniach. Niby przychodzę z wizytą, szybko lecę do łazienki, tam się umyję, ogolę. Lubię czystość. Ludzie myślą, że bezdomni wcale o siebie nie dbają, ale tak nie jest.
Gdy pytamy jak wygląda jego typowy dzień to na jego twarzy od razu pojawia się uśmiech.
- Się kręcę tu po osiedlu, chodzę to tu, to tam. Czasem sobie do Malborka pojadę, albo do Prabut. Wie pani, tak sobie żyję spokojnie, powolutku. Pogadam sobie z kimś, poszukam jakiś fantów na śmietniku. Dużo rozmyślam, pomimo tego, że nie stronię od ludzi to lubię samotność. Kolegów nie szukam, jestem raczej samotnikiem. Zawsze najlepiej się czuję w swoim własnym towarzystwie. Czasami czuję się jak pustelnik, tyle, że żyję w mieście.
Obraz bezdomnego kojarzy się najczęściej z osobą, która ma problemy z alkoholem. Jednak nie dotyczy to starogardzkiego Chucka Norrisa.
- Nie mam problemów z alkoholem, piwko sobie wypiję jak każdy człowiek, jednak nie upijam się. Chodzę dużo po mieście i widzę jak leżą pijani na chodnikach, ręką, nogą nie mogą ruszyć. To nie dla mnie – mówi.
Mężczyzna budzi sympatię wśród okolicznych mieszkańców. Gdy stoimy i rozmawiamy, podchodzą do nas przechodnie, podają Antoniemu rękę, uśmiechają się.
- Ludzie bardzo sympatycznie na mnie reagują, lubię z nimi rozmawiać, zawsze dowiem się czegoś ciekawego. Od czasu, kiedy mówią na mnie Chuck Norris, chcą sobie robić ze mną zdjęcia. Dużo ludzi mnie już zna. Dzielą się ze mną jedzeniem. Gdy tak sobie siedzę, to podchodzą do mnie i pytają się czy jestem głodny. Wiedzą, że nie pójdę do monopola i nie kupię alkoholu. Częstują mnie jedzeniem, czasem kupią kawałek metki, trochę masła, do tego chleb. To mi wystarcza.
Antoni cieszy się dobrym zdrowiem. Przyznaje, że to ulica go tak zahartowała.
- Zimą nie choruję, nawet jak są gigantyczne mrozy. Tyle lat spędzonych na ulicy... nawet jakbym zachorował, to się nie poddam. Trzeba iść do przodu i nie oglądać się za siebie.
Nadzieję trzeba mieć do końca
Mężczyzna nie ma żadnej najbliższej rodziny. Nigdy się nie ożenił, nie ma też dzieci. Jednak w jego życiu były chwile, kiedy myślał, że to się zmieni.
- Kiedyś, tam za Łodzią, miałem dziewczynę, ze wsi była. Pojechałem tam kiedyś, takie duże gospodarstwo tam było, pracowałem przy zrywaniu jabłek i innych owoców. Spotykaliśmy się, ale to były stare czasy – wspomina.
Antoni nie ukrywa, że nie chce mieszkać w schronisku dla bezdomnych. Woli żyć na własną rękę.
- Byłem w różnych ośrodkach, w Gdańsku, w innych miastach również, ale to nie dla mnie. Ja muszę, wie pani, być sam.
Pytamy czy nie chciałby skorzystać z pomocy opieki społecznej, jednak tylko macha ręką i dodaje, że „oni się nie znają”.
- Chcieli mnie gdzieś znowu umieścić, sam nie wiem gdzie nawet. Oni to chyba najlepiej by mnie do wariatkowa zamknęli. Pyta pani, dlaczego? Sam nie wiem, o co im chodzi. Poszedłem raz na te badania do Kocborowa, ale oczywiście wszyscy lekarze stwierdzili, że jestem zdrowy jak ryba. Ja o tym doskonale wiem, ale musiałem im to udowodnić, tym z opieki.
Jego cichym marzeniem jest mieć swój własny kąt. Zdaje sobie sprawę z tego, że to już praktycznie niemożliwe, ale jak sam mówi nadzieję trzeba mieć do samego końca.
- Jakby prezydent dał mi jakiś pokoik, to bym sobie gospodarzył. To by była fajna sprawa, miałbym w końcu święty spokój – śmieje się.
Antoni ma już swoje lata, wie, że o normalnej pracy może zapomnieć. Stara się jak może, żeby w kieszeni jego starych i znoszonych spodni pobrzękiwał jakiś grosz.
- W moim wieku to już ciężko będzie znaleźć kogoś, kto da mi pracę. Teraz to tylko młodych rąk do pracy chcą, a nawet ci mają problemy – mówi. - Nie mam żadnego zasiłku, żadnej pomocy, ale muszę sobie jakoś radzić. Jakoś tam sobie dorobię, butelki pozbieram, jakiś złom, zawsze jakiś grosz tam wpadnie. Gdybym miał pieniądze, to bym wyjechał, tak jak kiedyś jeździłem, daleko stąd. Nie lubię siedzieć w jednym miejscu. Teraz jestem do tego zmuszony przez bezdomność.
- Może kiedyś mój los się odmieni? Ale na razie trzeba żyć dalej, zobaczymy, co przyniesie jutro...
Napisz komentarz
Komentarze