Przez lata pisano o nim, że w roku 1939 „zaginął na wojnie”. Tak jest do dziś na warszawskich Starych Powązkach: „Grób symboliczny, zaginął podczas kampanii wrześniowej 1939 r.” (kwatera Pod Katakumbami, rząd I). W XVII tomie „Polskiego słownika biograficznego” napisano, że „zaginął” w roku 1939.
Dziś już jesteśmy mądrzejsi. Nie „zaginął”, lecz został zamordowany strzałem w tył głowy. Nie w roku 1939, lecz w maju 1940. Dzień nieznany. Miejsce zbrodni: Bykownia pod Kijowem. Sprawca: sowieckie NKWD, w ramach Zbrodni Katyńskiej. Wkrótce 80 rocznica śmierci naszego księcia.
„Pułk wyleczony”…
Na stronie internetowej dzisiejszej Akademii Sztuki Wojennej (następczyni Wyższej Szkoły Wojennej), czytamy:
„Konstanty Drucki-Lubecki urodził się 13 marca 1893 roku w majątku Porochońsk. Ukończył Liceum Aleksandrowskie w Petersburgu. Od roku 1914 służył w gwardyjskiej artylerii konnej. Po ukończeniu Mikołajewskiej Szkoły Jazdy oraz awansie na podporucznika, służył przez rok w 17 pułku dragonów, z którego został przeniesiony do 12 pułku huzarów.
Do Wojska Polskiego przyjęty w grudniu 1918, w stopniu rotmistrza. Od stycznia 1919 dowodził w zastępstwie 13 pułkiem ułanów. Na froncie wschodnim [w wojnie z bolszewikami - P.Sz.] walczył jako dowódca szwadronu, następnie jako zastępca dowódcy 13 pułku. W 1922 przeszedł na stanowisko oficera sztabowego 23 pułku ułanów, potem był zastępcą dowódcy pułku do spraw szkolenia.
W roku 1923 skierowany do Wyższej Szkoły Wojennej, po której ukończeniu objął stanowisko dyrektora nauk w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. W 1928 był znów zastępcą dowódcy 13 pułku ułanów, a w latach 1929-1932 dowódcą 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich [w Starogardzie]”.
Był u nas od kwietnia 1929 do kwietnia 1932 roku. Kiedy go żegnano, podkreślano, że wyprowadził pułk na najwyższy poziom. Mjr Tadeusz Łękawski powiedział wówczas:
„Po płk. Ruppie pułk pozostał organizmem chorym, przy płk. Świdzińskim stał się rekonwalescentem i dopiero przy dowodzeniu płk. Druckiego-Lubeckiego został wyleczony całkowicie. Pułkownik Drucki odchodzi, pozostawiając po sobie silny, zdrowy organizm - 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich”.
Chyba podobnego zdania byli wojskowi przełożeni księcia, bo podczas służby w Starogardzie został awansowany do stopnia pułkownika a po odejściu ze Starogardu został w maju 1932 roku kierownikiem katedry taktyki kawalerii Wyższej Szkoły Wojennej. W Centralnym Archiwum Wojskowym zachowała się opinia służbowa z tego czasu: „Bardzo dobry oficer pod każdym względem. Charakter ustalony, silny i prawy. Wybitna ambicja pracy, obowiązkowy i sumienny. Bardzo inteligentny i zdolny, o dużym zasobie wiedzy fachowej i ogólnej”.
Raczej złośliwie pisał o księciu młody porucznik Józef Kuropieska, późniejszy generał wojska „ludowego”, we wspomnieniach z czasów PRL-u (1979), kiedy „należało” kpić z oficerów z rodzin arystokratycznych: „Taktykę kawalerii wykładał płk dypl. Konstanty Drucki-Lubecki (tzw. „książę pan”), oficer wyjątkowo uroczysty. Bardzo staranny, pedantyczny”.
Kuropieska po wojnie zapragnął żyć w państwie „ludowej demokracji”. Komuniści docenili jego gorliwość, szybko awansował, ale w roku 1950 – jako „niepewny ideologicznie” oficer sanacyjny, dostał wyrok śmierci! Uratował się, idąc na współpracę ze zbrodniczą Informacją Wojskową jako „świadek” w procesach politycznych… W przeciwieństwie do „tzw. księcia pana” nie cenił zbyt wysoko honoru oficerskiego. Przypomnijmy, że za odmowę współpracy z komunistyczną bezpieką powieszono na mokotowskiej szubienicy (24 lutego 1953) szefa Kedywu Komendy Głównej AK gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”.
Podczas wojny wrześniowej
nasz książę dowodził Wileńską Brygadą Kawalerii. 26 września 1939 został ranny, przez co trafił do niewoli sowieckiej. Tak o tym pisał w ostatnim liście do rodziny 7 października 1939, ze szpitala w Samborze: „Zostałem ranny i jako taki zamieniłem wierzchowca na wóz, co spowodowało moje odbicie się od grupy i trafienie do niewoli sowieckiej […]. Kula karabinowa weszła w lewy policzek i wyszła z prawej strony pomiędzy okiem i uchem. Miałem ogromny upust krwi i przeszło dwie doby byłem w stanie nieprzytomnym, w tym też stanie trafiłem do niewoli”.
Por. Bohdan Kiersnowski wspominał po wojnie: „Kula przeszła przez oba policzki. Wyciągnąłem pułkownika pod silnym ogniem bolszewickim, odbierając mu w ostatniej chwili rewolwer, z którego chciał się zastrzelić”…
Dlaczego chciał zginąć? Strasznie bolało, poza tym uznał, że już w tej wojnie nie będzie potrzebny; że stanowi tylko obciążenie dla kolegów… A może obawiał się, że w niewoli u „azjatów”, jak nazywali sowietów nasi oficerowie, trudno będzie zachować honor i godność? Wiemy, że modlił się do Boga o siły, by ten honor zachować do końca. Pewnie o to samo modlił się, gdy mordercy prowadzili go później nad dół śmierci...
Sowieci zabrali niedoleczonego i cierpiącego oficera ze szpitala. Umieścili w więzieniu, żeby nie uciekł. Współtowarzysz z celi, lekarz 7 pułku ułanów por. Ryszard Kaszubski opatrywał mu rany strzępami rwanymi z koszul i karmił go papką z kaszy, jarzyn i chleba. Obydwaj głodowali.
Książę został zamordowany
prawdopodobnie w Kijowie, gdyż wywieziono go wcześniej do tamtejszego więzienia NKWD. Zakopany przez morderców w podkijowskim lesie koło Bykowni. Jego nazwisko było na tzw. Ukraińskiej Liście Katyńskiej (opublikowanej dopiero w roku 1994) pod numerem 980. W roku 1964 generał Władysław Anders awansował go pośmiertnie na stopień generała brygady.
Więcej na ten temat przeczytacie w aktualnym wydaniu Gazety Kociewskiej.
Napisz komentarz
Komentarze