Ale oto na naszych oczach powstaje polska wersja szariatu. Doszło ostatnio do afery, która to pokazała. W Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Gorzowie Wielkopolskim, opanowanym przez PO (WORD prowadzony jest przez tamtejszy sejmik), przyjęto do pracy kobietę, stawiając jako warunek zapisanie się do partii. Zapisała się, bo jej zależało na tej robocie, czasy są trudne. Po jakimś czasie okazało się, że to za mało. Ważna osoba z Ośrodka, działacz PO, powiedział jej, że zachowa pracę, ale prócz członkostwa w PO musi jeszcze świadczyć… seks! Chyba źle ją ocenił, bo kobieta powiedziała sobie, że to o jeden most za daleko, nawet w obliczu utraty cennego dla niej etatu. Poszła na skargę do „instancji partyjnej”, ale nic nie wskórała, mimo że powiadomieni zostali zarówno miejscowi, jak i regionalni notable PO oraz posłowie tej partii. Kobieta poczuła się upokorzona.
Sprawa zrobiła się głośna, więc zajęła się nią „reżimowa” TVP INFO. Media niemieckie, tak obficie reprezentowane w Polsce, uznały, że to nie warte uwagi! Co innego „niepraworządność” w „państwie PiS” i niewykonywanie niemieckich poleceń. Tu reagują natychmiast. Agresywne organizacje feministyczne, które atakowały kościoły w imię „praw kobiet”, też milczą! Poseł Marcin Kierwiński, sekretarz generalny PO, były minister w rządzie Donalda Tuska, odmówił na korytarzu sejmowym odpowiedzi na pytanie dziennikarki TVP INFO w tej sprawie. Uzasadnił to tak: TVP to jest medium PiS-u… Z tego wynika, że on ma „swoje” media, „swoje” państwo? Ale przecież jest posłem, wypłacamy mu jako Rzeczpospolita (a nie żadne „państwo PiS”) dietę, a pytanie zadaje mu dziennikarka mediów publicznych w naszym imieniu! Może odpowiedzieć jak chce, ale z punktu widzenia wspólnoty narodowej jest, za przeproszeniem, naszą małpą, która ma wobec nas obowiązki, między innymi odpowiadanie na pytania… On już jednak chyba nie uznaje państwa polskiego i swoich obowiązków wobec tego państwa! Skoro jego partia nie uznaje, wraz ze swoją faktyczną przywódczynią Ursulą von der Leyen, sędziów polskich sądów, powołanych legalnie przez Prezydenta RP (nazywa ich „neosędziami” i szczuje na nich innych sędziów!), to znaczy, że oni mają jako partia jakieś inne, alternatywne państwo polskie, które wkrótce uruchomią i powiedzą nam, jaki ma program. Wcześniej nie… Na razie wiemy tylko, że tydzień będzie się składał z 4 dni pracy, reszta czasu to laba!
Poseł Marcin Kierwiński nie uznaje mediów narodowych. Co innego Agora, TOK-FM czy TVN. To „nasi”. Może powinien założyć prywatny sejm? Dlaczego wypłacamy mu dietę poselską, skoro nas ignoruje?
Zapytano o sprawę poseł Hannę Gill-Piątek, która należy do partii Hołowni, przystawki PO. Nie odmówiła odpowiedzi, była uprzedzająco grzeczna. A co powiedziała? Że to jest… „wewnętrzna sprawa PO”! Molestowanie seksualne w dużej instytucji publicznej, utrzymywanej z podatków, to „wewnętrzna sprawa” jednej partii, która tam rządzi?! Jak przyjdzie prokurator, to go wyrzucą za drzwi, bo to nie jego sprawa? Czy to znaczy, że Gill-Piątek uznaje, że nie ma czegoś takiego jak polskie prawo? Jest tylko prawo partii, bo ten WORD to jest jej ochłap?!
Kociewska „duma”?
Tu natychmiast przypomina się doktryna Neumanna, sformułowana przez posła PO ze Starogardu i byłego wiceministra zdrowia, który powiedział kiedyś w Tczewie swoim partyjnym kolegom, że dopóki są lojalni wobec partii, to nic im nie grozi, włos im z głowy nie spadnie, Neumann im to gwarantuje! Rzeczywiście, mimo wielokrotnego odtworzenia tej karygodnej „lekcji” w mediach, Neumannowi włos z głowy nie spadł a jego „Gesetz”, zaprezentowany błyskotliwie w Tczewie, nazwano wkrótce „doktryną Neumanna”! Niestety, sprawdza się, a na Kociewiu nie brakuje ludzi, którzy uważają, że Neumann się „wybił” na całą Polskę i że Kociewie może być z niego dumne! No pewnie, nie każdy poseł potrafi sformułować doktrynę…
Islam nie uznaje rozdziału życia świeckiego od religijnego i dlatego reguluje zarówno zwyczaje religijne, jak i codzienne życie wszystkich obywateli obszaru, na którym obowiązuje szariat. Wygląda na to, że PO nie uznaje rozdziału między życiem instytucji publicznej, którą opanowała, a prawami swej partii, które są ważniejsze od prawa powszechnego.
A jaki komunikat płynie stąd od PO do kobiet na temat ich „praw”? Chcesz „u nas” pracy, to wstępujesz do partii, płacisz składki, wychodzisz na ulicę w obronie „praworządności” i drzesz mordę na „państwo PiS”! A jeśli zasłużony działacz partii mówi ci, że masz mu dać, to dajesz!
Wydawało nam się, że doktryna Neumanna to jakaś patologia. Nie. To część partyjnego szariatu, którego istotą jest przekonanie, że jeśli państwo nam się nie podoba, to je ignorujemy, razem z jego prawami. Takie myślenie jest śmiertelnym zagrożeniem dla suwerenności i praworządności Polski i w tym momencie nie jest to już tylko „wewnętrzna sprawa PO”.
„Znów będzie słońce nad nami”…
W poniedziałek minęła kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Każda rocznica odnawia niekończący się spór o to, czy należało je rozpoczynać w pamiętny wtorek 1 sierpnia 1944. Argumentów za i przeciw nie brakuje. Niektórzy historycy i dziennikarze, surowi zoile, w zacietrzewieniu zapominają o tym, że Powstanie już było… Piszą tak, jakby decyzja o jego wybuchu była w ich rękach, a oni wiedzą najlepiej, co należało zrobić... Śmieszni ludzie. I okrutni…
Stałem kiedyś na Cmentarzu Wolskim, w pobliżu usypiska kryjącego zwiezione tu po wojnie dziesiątki ton prochów [!] mieszkańców Warszawy, zwłaszcza tych zamordowanych w „czarną” sobotę i „czarną” niedzielę 4-5 sierpnia 1944 na Woli i Ochocie. Stałem w tłumie, który milczał. Nikt nie miał ochoty na mędrkowanie. Patrzyliśmy nieruchomo na kopiec z prochami. Aby zrozumieć sens Powstania, trzeba być czasami w tym miejscu, poczuć mistyczną łączność z tymi, którzy szli do walki ze słowami pieśni „Znów będzie słońce nad nami” a potem ciała mężczyzn, kobiet i dzieci wróg palił na stosach hekatomby, nieznanej przedtem w swym okrucieństwie nawet tej strasznej wojnie.
Przy ulicy Puławskiej na Starym Mokotowie, na linii kwadratu ulic (dawnej Szustra, Al. Niepodległości, Odyńca, Puławskiej), gdzie pod koniec września 1944 koncentrowała się obrona Mokotowa, stoi pomniczek sanitariuszki Ewy Matuszewskiej „Mewy”, której ciało ekshumowano tuż po wojnie w Parku Dreszera. W martwej dłoni zaciskała bandaż, którym do końca tamowała krwotok z urwanych niemieckim pociskiem nóg Witka Wetty, harcerza ze Starogardu. Przyszli Niemcy i zabili ich obydwoje. Ewa była jedyną córką oficera Wojska Polskiego płk. Ignacego Matuszewskiego, który we wrześniu 1939 wywoził skarb z Funduszu Obrony Narodowej, by nie dostał się w ręce agresorów. Wiadomość o śmierci Ewy zastała pułkownika w Nowym Jorku. Kilka miesięcy później umarł nagle na atak serca. Przedtem, w emigracyjnym „Dzienniku Polskim” i w liście do matki Ewy, zawarł to, co jest najważniejsze w myśleniu o Powstaniu Warszawskim:
„Dni ostatnie – kiedy powstańcy warszawscy wiedzieli, że są sami i zostaną sami. Kiedy poczuli szpikiem znużonych kości […], że są poza teraźniejszością Osóbków, Edenów, Stettiniusów, Goebbelsów, Żymierskich i Rokossowskich […] i dotykalna stała się przeszłość: Kościuszko na szańcach Powązek i Mokotowa, Sowiński ze szpadą na Woli, Traugutt na miejscu straceń, Starzyński we wrześniu […]. Z tych grobów, w których jest i grób mego jedynego dziecka, powraca szept, który słyszałem zawsze […]: nie wolno się poddać nigdy, nigdy!”.
Usłyszmy ten szept i my. Wtedy ofiara powstańców, także tych z Kociewia, nie pójdzie na marne.
Piotr Szubarczyk pracował przez 18 lat w IPN Gdańsk, potem w NIK w Warszawie. Autor książek (m.in. Czerwona apokalipsa. Sowiecka agresja na Polskę i jej konsekwencje, Kraków 2014) oraz kilkuset artykułów o historii Polski i Pomorza. Współpracuje z radiem i TV (m.in. konsultant spektaklu TVP Inka 1946, autor cyklu audycji Świadkowie historii w Radio Gdańsk). Od 45 lat w Starogardzie.
Napisz komentarz
Komentarze