Wystąpiłem w pierwszym panelu, razem z dr. Karolem Nawrockim, prezesem IPN, prof. Krzysztofem Szwagrzykiem, Marzeną Kruk, szefową archiwum IPN, ks. dr. Jarosławem Wąsowiczem. Uznano, że jako pierwszy powinienem zabrać głos, jako „odkrywca” „Inki”. Nie lubię tego określenia, bo ja „Inki” nie „odkryłem”, ja tylko byłem autorem pierwszego artykułu o niej w prasie ogólnopolskiej, pierwszej broszury i pierwszej książki. Byłem też konsultantem filmu „Inka 1946”. Gdybym ja tego nie zrobił, zrobiłby z czasem kto inny, bo postać jest zbyt piękna, żeby jej nie zauważyć – nawet wśród tysięcy żołnierzy „wyklętych”.
Tyle razy mówiłem i pisałem o „Ince”, że nie wiedziałem, o czym powiedzieć teraz, by się nie powtarzać. I nagle przyszło olśnienie! Jest pierwszy dzień nowego roku szkolnego. 4 września, tak jak w roku 1939! Pan Bóg tak mną pokierował, że wsiadłem do pociągu Chojnice – Piła, a nie jak zwykle do samochodu. Od Starogardu do końca trasy, przez ponad 2 godziny widziałem nasza piękną, dorodną młodzież odświętnie ubraną, jadącą do swoich szkół. 15-16-17-18-latkowie, niektóre dziewczęta dokładnie w wieku „Inki”. Nawiązałem miłą rozmowę z trzema 16-latkami z Kalisk, którzy jechali do swej chojnickiej szkoły. Dwóch w mundurach wojskowych, bo to klasa wojskowa, trzeci w policyjnym. Widziałem, a nie dało się tego ukryć, że są dumni ze swych mundurów. Podtrzymałem ich w tym nastroju.
I teraz, gdy wziąłem mikrofon do ręki, wiedziałem już, o czym będę mówił. Przypomniałem, że kilka lat temu odnalazły się pamiętniki babci „Inki” – tej, do której dziewczyna kierowała swój ostatni gryps z więzienia: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”… Jest tam, pisana ręka babci w 60-kartkowym zeszycie, najpiękniejsza scena z życia „Inki”. Babcia się postarała, by Danusia poszła do szkoły i nadrobiła utracony wojenny czas. Helena Tymińska była osoba wykształconą, mądrą i uważała, że największą szkodą dla rodziny Siedzików podczas wojny był brak możliwości wysłania córek (jej wnuczek) do szkoły. Nie płakała nad ukradzionym przez sowieckich komunistów, rodzinnym majątkiem w Harasimowiczach, tylko nad tym, jak najszybciej nadrobić kilka lat edukacji Danusi, Wiesi i Irenki, bo tego im komuniści nigdy nie zabiorą. Wystrojona, wyrośnięta ponad wiek szkolny Danusia wychodzi więc rankiem do szkoły. „Zostań z Bogiem, babciu”… Trzyma za klamkę, ale nie naciska, nie wychodzi. Stoi dłuższą chwilę. Babcia patrzy zaskoczona i czeka. Danusia odwraca się z promieniejącym uśmiechem i mówi: „Babciu, to najszczęśliwszy dzień w moim życiu”… Spojrzałem na salę, gdy o tym mówiłem. Ludzie mieli łzy w oczach.
Jakie to proste! Ta nasza piękna wojenna młodzież nie szła do partyzantki po to, by „przeżyć przygodę”. Ta młodzież chciała normalnego życia, przeżywała swoje miłości, codzienne problemy życiowe, chciała być w szkole wśród swych nauczycieli i kolegów, chciała żyć! Niestety, Danusia musiała szkołę szybko porzucić, bo UB deptał jej po piętach. Dostała pracę kancelistki w nadleśnictwie Miłomłyn i mogła tam żyć jak u Pana Boga za piecem! Aby UB tu nie trafiło, ojciec chrzestny załatwił jej fałszywe dokumenty na swoje nazwisko. A jednak, gdy się dowiedziała, że szwadron „Żelaznego” nie ma sanitariuszki, porzuciła przytulny pokoik i poszła do lasu, bo rozumiała to jako swój obowiązek wobec kraju. Przy partyzanckim ognisku prowadziła wspólne śpiewy a ukochaną piosenką była ta o śniących na warcie żołnierzach, przeciwstawiających się okupacji sowieckiej. O czym był ten sen? „Aby widzieć, padając w ataku, Polskę wolną i czystą jak łza. Po szwadronie ni śladu, ni znaku, tylko diektiar w oddali gdzieś gra”… „Inka” zginęła w gdańskim więzieniu w wyniku zbrodni sądowej, bo też śniła o Polsce wolnej i czystej. Czy nie takie są również nasze sny o Polsce roku 2023? Czy nie marzymy, by była silna i „czysta”, wolna od złodziei, aferzystów, zdrajców, kolaborujących z tymi, co źle Polsce życzą? Na tym polega nasz duchowy związek z żołnierzami „wyklętymi”. Proszę, by nauczyciele opowiadali naszym nastolatkom o tym, czym był dla „Inki” pierwszy dzień roku szkolnego.
Suszy się już starogardzki mur więzienny po pierwszej renowacji. Wkrótce zostanie pomalowany a 27 września (Dzień Polskiego Państwa Podziemnego) o godzinie 10 pracownicy IPN zawieszą na nim naszą tablicę ku pamięci kociewskich ofiar Niemieckiej Zbrodni Pomorskiej 1939 roku. Niestety, marszałek województwa pomorskiego odmówił zgody na odcięcie na godzinę ruchu na Pomorskiej, między rondem i skrzyżowaniem przy galerii. Nie wiem dlaczego, w Boże Ciało nigdy nie było z tym problemu, objazd jest nieskomplikowany. Jeszcze nie tracimy nadziei, że zmieni decyzję, wczoraj w Pile prosiłem o interwencję ministra Jana Józefa Kasprzyka, który razem z naszym biskupem diecezjalnym objął patronat nad uroczystością.
W poniedziałek 2 października o 10.00 proszę każdego, komu bliska jest pamięć o pomordowanych, by uczestniczył we Mszy św. w intencji niewinnych ofiar Zbrodni Pomorskiej w kościele św. Wojciecha, wybudowanym przez Sługę Bożego ks. Antoniego Henryka Szumana, zamordowanego przez Niemców w drzwiach kościoła w Fordonie 2 października 1939. Po Mszy św. przejdziemy procesjonalnie pod mur więzienia, w którym zabójcy znęcali się nad zatrzymanymi Polakami, zanim wywieźli ich na śmierć do Lasu Szpęgawskiego. Zostanie poświęcona tablica ad memoriam na murze. Chciałbym, aby ta tablica była zaczątkiem Starogardzkiej Ściany Pamięci.
Jeśli Urząd Marszałkowski nie zmieni decyzji o odmowie czasowego zatrzymania ruchu na Pomorskiej, spotkanie odbędzie się pod pomnikiem św. Wojciecha a pod samym murem będzie warta honorowa, delegacje zapalą znicze i złożą kwiaty, a ks. Marian Szczepiński poświęci tablicę.
* * *
W kolejnych numerach „Gazety Kociewskiej” przypomnę, czym była Niemiecka Zbrodnia Pomorska, z jakiego chorego myślenia się wywodziła i jakie przyniosła tragiczne skutki.
Szacuje się, że z około 16 tysięcy obywateli RP, zamordowanych w całej okupowanej Polsce już we wrześniu 1939 roku, aż 70% pochodziło z Pomorza! Niemiecka propaganda głosiła, że niemiecki marsz przez Pomorze i popełnione wówczas zbrodnie były „wyzwalaniem” ludności niemieckiej, rzekomo prześladowanej przez państwo polskie! Niemcy postanowili zawrócić koło historii. Mordowali Polaków – zarówno mężczyzn, jak i kobiety (na przykład nauczycielki) – którzy przed wojną w jakikolwiek sposób okazali publicznie przywiązanie do Polski. Masowo wywozili do tzw. Generalnego Gubernatorstwa (ustanowionego już w październiku 1939) tych Polaków, którzy ośmielili się osiedlić na „niemieckim” Pomorzu po roku 1920! W ten sposób wypędzili na przykład do GG 80 tysięcy mieszkańców Gdyni! Tym Polakom, którzy tu mieszkali przed rokiem 1920 (przed „dyktatem wersalskim”, jak głosiła niemiecka propaganda), pozwolono łaskawie pozostać, segregując ich starannie na niemieckiej „liście narodowej” z myślą, że w końcu zostaną oni całkowicie zniemczeni.
Zbrodnicze praktyki niemieckie z tego czasu całkowicie wyczerpują definicję ludobójstwa (genocide), przyjętą po wojnie przez ONZ, współtworzoną przez polskiego prawnika Rafała Lemkina. Konwencja ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa została przyjęta 9 grudnia 1948 roku, a jej artykuł II oddaje istotę Zbrodni Pomorskiej jako ludobójstwa: „[To czyn] dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych”. Więcej za tydzień.
Napisz komentarz
Komentarze