W piękny, słoneczny wakacyjny dzień spotkaliśmy się na terenie ośrodka Dobry Brat w gminie Osiek ze współwłaścicielem obiektu Tomaszem Konowalskim oraz Maciejem Pełczyńskim z Lions Clubs International. Nasi rozmówcy opowiedzieli o pomocy, jaką organizują dla uchodźców wojennych z Ukrainy i osób poszkodowanych w wyniku działań wojennych.
- Jest Pan przedstawicielem gdańskiego klubu Lions International. Czym zajmuje się ta organizacja, jak powstała i na jakich zasadach funkcjonuje?
- (M. Pełczyński) Lions jest największą na świecie organizacją dobroczynną. Ta międzynarodowa organizacja ma już ponad 100 lat. Wszystko rozpoczęło się w Ameryce. Człowiek, który był agentem ubezpieczeniowym, po przejściu na emeryturę, postanowił, że trzeba jakoś działać, coś robić z zarobionymi pieniędzmi i wolnym czasem. No i zaczął pomagać innym, tworząc grupę „Lions”. Ja jestem członkiem gdańskiego klubu „Neptun”, który działa od trzydziestu lat. W trójmieście klubów takich jest 5, a na terenie całego kraju około 50.
- Dlaczego w Trójmieście działa aż pięć klubów zamiast jednego wspólnego?
- (M. Pełczyński) Kluby powstają tak, jak się ludzie organizują. Jest potrzebna minimalna liczba osób, która może założyć klub. Jest potrzebny ktoś, kto ma ochotę powołać taki klub do życia i musi być inny klub, który będzie ten nowy klub prowadził – będzie takim jakby przewodnikiem, który pomoże wszystko zorganizować.
Kiedy 30 lat temu pojawiły się możliwości stworzenia klubów, to różne środowiska miały ochotę założyć takie organizacje. Najczęściej było tak, że ktoś miał znajomych za granicą, którzy działali w takich klubach. Osoby te przyjeżdżały i opowiadały o organizacji, o klubie, o celach i jak to wygląda. Wtedy członek takiego klubu, który przybył do Polski mówił: „no ok, ja Wam pomogę. Zbierzcie te minimum 20 osób, żeby klub mógł powstać”.
- W jaki sposób działają kluby?
- (M. Pełczyński) Cała działalność klubu polega na działaniu charytatywnym. My nie mamy z tego żadnych pieniędzy, a czasami jest wręcz odwrotnie – trzeba dołożyć coś z własnej kieszeni.
Kluby tworzą najczęściej ludzie niezależni finansowo. To nie jest warunek, aby dołączyć, ale trzeba umieć poświęcić swój czas, a także niekiedy poświęcić swoje środki jeśli będzie potrzeba, żeby pomagać innym lub uruchomić znajomych, którzy są gotowi dać coś innym. Warto zaznaczyć, że każdy klub ma inne cele, pomaga zazwyczaj innej grupie osób.
- A klub, do którego Pan należy, jakie ma priorytety? Jaką grupę osób wspiera?
- (M. Pełczyński) My, jako klub, zajęliśmy się głównie dziećmi niepełnosprawnymi. W zasadzie obozem, który był organizowany od samego początku dla stosunkowo niewielkiej grupy dzieci. To było między 30 a 50 osób, w różnych latach. Do każdego dziecka był wolontariusz lub opiekun. Były to dzieci z dużymi niepełnosprawnościami – czasami intelektualnymi, czasami ruchowymi.
Organizacja, którą jako Lioni się opiekujemy - dla której zbieraliśmy fundusze na te obozy - nazywa się Cieciorka. Oni organizują do tej pory na Kaszubach obozy dla dzieci. Na przestrzeni lat czasami były dwa turnusy, czasami był jeden - bywało różnie, w zależności od środków.
Teraz – co ciekawe - wydarzyło się coś, czego się nie spodziewaliśmy. Osobom, które przyjeżdżały kilkanaście lat temu na obozy, zrobiło się przykro, że nie mogą się już spotykać - przypomnę, że mówimy cały czas o osobach niepełnosprawnych – i dlatego zorganizowany został turnus dla dorosłych, którzy wyrośli w Cieciorce. Do tej pory spotykają się i organizują spotkania np. w okolicach Bożego Narodzenia, na które nas zapraszają. Teraz my jesteśmy ich gośćmi.
Druga grupa, która w zasadzie przestała już wymagać opieki, to Sybiracy. Przestała wymagać, bo jest ich już niestety coraz mniej. Oni potrzebowali pomocy, ale także dobrego słowa i kontaktu.
Obecnie spotykają się ich dzieci, bo została – że tak to określę – społeczność, która zorganizowała się sama i nie wymaga już pomocy.
Są również takie drobne pomoce, gdzie ktoś się do nas zwraca z prośbą o konkretną rzecz, jak np. wózek rehabilitacyjny, aparat medyczny, czy specjalistyczny zabieg. Zawsze staramy się pomóc.
- W jaki sposób Pana klub pozyskuje środki, aby w dalszym ciągu pomagać potrzebującym, czy organizować obozy dla niepełnosprawnych dzieci?
- (M. Pełczyński) Zanim zaczęła się pandemia, organizowaliśmy w Gdańsku koncerty. Zapraszaliśmy osoby znane z różnych środowisk, zespoły typu filharmonicznego. Tych koncertów było 26. Zaczynało się od 300 osób na koncercie - bo takie były możliwości starej sali Filharmonii Bałtyckiej, zanim uzyskała nowy budynek. Obecnie sala pomieści 700 osób. Nasi goście kupowali cegiełki, ale byli także sponsorzy, którzy ofiarowali znacznie więcej. Koncerty przygotowywaliśmy sami, nie wynajmowaliśmy żadnej agencji. Cegiełki sprzedawane były w kwocie ok. 100 zł. W ten sposób udawało nam się zebrać nawet 100 tys. złotych. Jako dochód, który był przeznaczany na działania, udało się najczęściej uzyskać od 20 do 50 tys. złotych.
Działania te pokrzyżowała jednak pandemia, zaraz po tym wybuchła wojna i pojawiała się konieczność pomocy zupełnie innej grupie ludzi.
- Czy tylko w ten sposób Klub pozyskiwał środki?
- (M. Pełczyński) Nie. Wiele lat temu w Ameryce powstała fundacja, jako centrum finansowe, w którym można zbierać pieniądze od darczyńców, a potem dysponować je tam, gdzie są one potrzebne. Powstał wówczas cały system występowania o granty, rozliczania ich i sprawozdawczości, żeby przepływ pieniędzy był klarowny, żeby było wiadomo, że nie są to pieniądze pochodzące z przestępstw lub jakichś rzeczy niedozwolonych.
Zanim wybuchła wojna, to pomoc z LCIF szła na konkretne cele np. na remonty szpitali, oddziałów, zakup karetki lub czegoś podobnego. Nasz klub pomagał też m.in. domowi dziecka w Gdańsku. Działalność Lionów podzielona jest na kilka sektorów – katastrofy, trzęsienia ziemi, dzieci, czy pożary wielkich obszarów leśnych, zagrażających obszarom zamieszkałym. Nie przechodzimy też obojętni wobec głodu na świecie. Wcześniej jednak działania te skupiały się na Afryce, ale szybko okazało się, że i u nas są osoby, które nie mają żywności i środków do życia…
- W jaki sposób wojna, która wybuchła na Ukrainie wpłynęła na działania Lionów?
- (M. Pełczyński) Wojna na Ukrainie spowodowała, że zapotrzebowanie na pomoc w Polsce wzrosło w niewyobrażalny sposób. Jednymi z pierwszych, którzy od samego początku pomagali na granicy byli Lioni z Krakowa. W Przemyślu organizowali pomoc i rozdawali uchodźcom najbardziej potrzebne rzeczy, w tym jedzenie, czy karty SIM, aby mogli kontaktować się z najbliższymi. W ciągu pierwszych dni po klubach na całym świecie rozeszła się informacja, że pomagamy i każde wsparcie jest na wagę złota. Wówczas zaczęła spływać do nas pomoc finansowa, ale także materialna, którą my przekazywaliśmy dalej – do osób potrzebujących, a także – w późniejszym etapie – na Ukrainę.
To spowodowało, że w klubach polskich przerób wzrósł kilkukrotnie, gdzie z tych ok. 50 tys. zrobiły się miliony złotych. Przybyło też pracy przy rozdysponowywaniu tych rzeczy. Opowiadam o tym, bo to największa pomoc Lionów, która jest widoczna.
- Klub „Neptun” działa w Gdańsku, ale jest związany także z naszym regionem, z Kociewiem.
- (M. Pełczyński) Zgadza się. W Gdańsku rozdajemy m.in. żywność, ubrania, czy niezbędną chemię domową uchodźcom wojennym. Zaczynaliśmy od małego lokalu, a obecnie udało nam się wyprosić u władz Gdańska lokal o powierzchni ponad 150 mkw przy ul. Grobli 3, na starym mieście. […] Nie sprawdzamy osób, którym paczki wydajemy, ale wierzymy, że jeśli do nas przychodzą, to naprawdę potrzebują pomocy.
Jeśli chodzi o Kociewie, to jestem związany z nim od przeszło 40 lat. Mój śp. tata kupił kiedyś tu gospodarstwo. […] Dowiedziałem się, że jest tu taki ośrodek „Dobry Brat”, który pomaga wrócić do zdrowia osobom poszkodowanym w wyniku działań wojennych. Było to jeszcze w 2014 roku, kiedy toczyły się walki w Donbasie. Od znajomych dowiedziałem się, że przy ośrodku działa Fundacja Dobry Brat. Zapamiętałem i odłożyłem to sobie w głowie… Po kilku latach skontaktowałem się z Tomkiem (współwłaścicielem ośrodka – przyp. red.) i zapytałem, czy czegoś potrzebują. Umówiliśmy się na spotkanie i dogadaliśmy się, że w ramach naszej działalności możemy pomóc.
- W jaki sposób ośrodek zaangażował się w pomoc osobom poszkodowanym w konflikcie wojennym i uchodźcom? Czy było to udzielenie przysłowiowego „kąta do spania”, czy bardziej złożone działania?
- (T. Konowalski) Wszystko zaczęło się w 2014 roku. Organizowaliśmy turnusy rehabilitacyjne – wiosną i jesienią. Wówczas nie byli to uchodźcy, a osoby poszkodowane na froncie.
Wszystko zmieniło się w lutym 2022 roku. W środku nocy przyjechały do nas autokary z uchodźcami.
- Czy był Pan na to gotowy?
- (T. Konowalski) Dzień wcześniej ze Sztabu Kryzysowego przy Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku otrzymałem taką informację. My jako ośrodek, który może przyjąć ludzi, jesteśmy na specjalnej liście, gdyby coś się działo i była potrzeba zakwaterowania ludności.
W pierwszym rzucie przyjechało do nas ok. 120 osób. Ośrodek był w tym momencie nieczynny, bo normalnie otwieramy go 1 marca. Gdy tylko dostaliśmy hasło, że będzie grupa osób, wszystko uruchomiliśmy, nagrzaliśmy i przygotowaliśmy na przyjazd. My, jako ośrodek, nie byliśmy przygotowani do tak długotrwałego pobytu takiej grupy osób. Zazwyczaj przyjeżdżały do nas osoby na 10 dni, które miały ze sobą ubrania itp. Nagle okazało się, że potrzeby wzrosły, a jedna pralka, którą mieliśmy do prania obrusów, to za mało dla wielu matek z dziećmi. Pieniądze, które otrzymaliśmy z budżetu państwa pomogły nam, ale nie pozwoliły na zapewnienie wszystkiego. Nie ukrywam, że samo grzanie ośrodka pochłonęło potężne pieniądze, a tego nikt nie był w stanie zrekompensować… Najpierw dostawaliśmy 70 zł za osobę, ale z czasem kwota ta malała, a potrzeby były nadal bardzo duże. Nie mogliśmy przecież wyrzucić matek z dziećmi na bruk…
Wówczas, jako Stowarzyszenie Dobry Brat, zwróciliśmy się do Lionów o pomoc w zakupie pralek, czy zmywarek. I pomoc w takiej formie zaistniała. Następnie dzięki wsparciu Lionów
udało nam się zakupić sprzęt do rehabilitacji osób poszkodowanych na froncie.
- (M. Pełczyński) Ta druga pomoc była zorganizowana pod kątem osób wymagających rehabilitacji osobom poszkodowanym wskutek działań wojennych. To co my robimy, nie może być pomocą dla innych instytucji, bo ma być to pomoc dla ludzi, a nie dla państwa Ukrainy, czy dla firm… Ostatnio kupiliśmy materace i prześcieradła, które nie przemakają – wydaje się to niewiele, ale było to bardzo ważne dla ośrodka.
- (T. Konowalski) Do nas nie przyjeżdżały osoby lekko ranne, tylko takie, które nie mogły brać udziału dalej w działaniach.
- Obecnie Klub Lionów z Gdańska wspiera ośrodek w Dobrym Bracie. Czy w jakiś sposób można wesprzeć Państwa działania?
- (M. Pełczyński) Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Możemy dostawać darowizny, które mają przeznaczenie celowe. Można odpisać 1,5 proc. na konto. Można wpłacić na rzecz klubu.
Przy okazji rocznych imprez opowiadamy, ile dostaliśmy, ile wydaliśmy i na co te pieniądze poszły. W Gdańsku, przy ul. Grobli 3, mamy takie miejsce, gdzie można przynieść wszystko dla Ukraińców. Warto pamiętać, że są wciąż ludzie, którzy uciekli przed wojną ze zwykłą reklamówką i mają tam tylko to, co zdążyli do niej zapakować…
Warto podkreślić, że staramy się pomagać mądrze. Jeśli Ośrodek Dobry Brat czegoś potrzebuje, nie wozimy tego z Gdańska. Staramy się szukać na miejscu i tym samy wspierać lokalnych przedsiębiorców. Jeśli potrzebne są łóżka, to szukamy lokalnego stolarza, który takowe wykona…
Jeśli ktoś ma wolne środki i przekaże je nam z dopiskiem np. „dla Fundacji Dobry Brat” to te środki w całości tam trafią. My nie bierzemy z tego nic. Nie postępujemy jak część fundacji, że 20 proc. musi zostać u nas, bo mamy własne koszty. Wręcz przeciwnie. Często dokładamy do tego sami, płacimy za paliwo i ponosimy różne koszta z własnych kieszeni.
- Czy po zakończonym konflikcie Fundacja Dobry Brat będzie musiała zwrócić powierzony jej sprzęt?
- (M. Pełczyński) Nie. To jest cała umowa, mnóstwo załatwiania. Robimy to na zasadzie darowizny. Nie prowadzimy obrotu wtórnego tymi rzeczami. Jest tylko zastrzeżenie, ze nie można tego sprzętu sprzedawać. Przekazujemy go i mówimy: „Dbaj, jak o swoje”. Jeśli wojna się skończy – daj Boże, żeby tak się szybko stało – sprzęt zostaje i może być wykorzystywany do dalszych działań fundacji.
- (T. Konowalski) To są rzeczy, które służą. My nie pobieramy opłaty za korzystanie z pralek, zmywarek, czy nie czerpiemy zysku z defibrylatora, który wisi przed wejściem. To są sprzęty, które są wykorzystywane teraz, ale w przyszłości z pewnością będą mogły pomóc innej grupie osób.
- W takim razie dziękujemy za rozmowę i życzymy, aby sprzęt rehabilitacyjny musiał być wykorzystywany jak najrzadziej.
- Dziękujemy.
Napisz komentarz
Komentarze