- Ten nowy market jest od piątku, a u nas już został chleb – mówi znajomy kupiec z os. Konstytucji. - Obroty w piątek spadły mi o 500 zł, a w sobotę aż o 2 tys.
Podobnie było, kiedy w „Biedronce”, przy Zblewskiej, swoje stoisko mięsne otworzyły zakłady Gzelli. Wtedy obroty na stoiskach mięsnych w sklepach w pobliżu spadły o 30 procent.
- Taki sklep nie dobije mnie, kupca, ale sprawia, że ten nasz interes już jest na granicy zyskowności. Zawsze market klientów nam uszczknie. To pierwsze „zauroczenie” nowym trwa dwa miesiące. Potem mija.
W osiedlowych sklepikach, najwierniejszymi klientami są mieszkańcy okolicznych bloków. W dużym sklepie Piotra Glenia przeważa klient samochodowy. Podobnie w sklepikach na osiedlu Piastów i Nowowiejskiej. Niektóre mają piękne nazwy. Choćby trzy „Marty” pana Zdzisława.
Pomidorki i patrzenie
W sobotę o 14.23, na targowisku stoisku pani Basi trwało pakowanie towaru do busa. Pomagał bardzo sprawnie i z uśmiechem przystojny młodzieniec. Pewnie syn, bo podobny do mamy. Dzień był wietrzny i pochmurny. Mimo tej pogody ostatni klienci nie dawali za wygraną i przychodzili na zakupy.
- Ładne pomidorki – chwalę.
- To jeszcze krajowe - zapewniała pani Basia. - Nasze nawet inaczej wyglądają.
Pewnie, pani Basiu. Jem to wiem, jak duża jest różnica w smaku - myślę.
- Belgijskie czy holenderskie są takie równiutkie i czerwone. Te pierwsze, na gałązce, są ładniutkie – wtrącam, już głośno.
- Ale w smaku lepsze są nasze – potwierdza Basia. - Pomidory wozimy z giełdy w Grudziądzu, od stałych dostawców.
Znam smak pomidorków sprzedawanych na naszym targu. I tych od rodzinnych producentów z Łapiszewa, i tych od producentów z Grudziądza,. Są dobre, nawet sałatkę z nich sobie sam robię, chociaż z kuchennych prac najlepiej lubię patrzenie.
Jej siłacz
Prosto z pracy przyszła Anna. Kupiła pomidorki i buraczki. Lubi kupować na stoisku pani Basi, przy przejściu do „Kupca”, za „jajcarzami” Piechowskimi.
- Miła obsługa. Czasami porozmawiamy, nie tylko o zakupach – mówi Anna. - Lubię też kupować mięso w ostatnim pawilonie. Mają dobry salceson ozorowy – 10 zł i krakowską drobiową. Chudziutką. Wybór, świeże. W soboty są często kolejki, mimo że obsługuje kilka sprzedawczyń. Po drodze wstępuję do pawiloniku Masława po chlebek i babeczki.
- A masło?
- Masło kupuję w sklepie Marta. Tam też i mleko, i często wędlinkę. Bo tańsze. Podobnie jabłka. Championy mają po 2,90, a na targu są po 3,50 zł. Tam jest dużo taniej niż w społemowskim SAM- ie na naszym osiedlu. Gdybym nie musiała szybko robić zakupów po pracy, wszystko kupowałbym w Marcie.
- Na targu są same wieśniackie rzeczy, choć niektóre fajne – wyrywa mnie z dumania Adam. - Kiedyś tu kupowało się podróbki Pumy, Adidasa. Rok temu kupiłem 5 par skarpetek, bo były tanie. I to był ostatni zakup. Jak mama w sobotę na targu robi zakupy, to pomagam.
- Mój siłacz - chwali Anna i podaje synowi dwie siatki z zakupami.
Więcej czytaj w Gazecie Kociewskiej dostępnej w kioskach wraz z Dziennikiem Pomorza.
Firany od tenisistki
Katarzyna Cerowska od 10 lat prowadzi firmę DOMENA. Ma pięć sklepów: po dwa w Starogardzie i Tczewie, i jeden w Kościerzynie. Szyje firany, zasłony i dekoracje z różnych materiałów, nie tylko polskich. Ostatnio sporo z tureckich firanek, bo to markowy towar z potwierdzoną jakością.
- Dzięki pani Mirosławie Laskowskiej, te nasze dekorację są takie piękne – chwali swoją projektantkę – pani Katarzyna. - Te wystawy, dobór kolorystyki, to jej zasługa. Wszystko od początku robi sama: rysuje, maluje, też na ścianach, kroi. Stąd nasze „Domenowe” firanki są z klimatem. Jeśli klient zleca u nas dekorację, to jeździmy na obmiar do jego domu. Wtedy nie płaci za projekt. Nam zależy żeby mieć klientów.
Najpierw obmierzają dom, potem pani Mirka rysuje projekt, dobiera tkaniny, dodatki i wspólnie z klientem to omawia, a po akceptacji szyje.
W Domenie można zlecić prace za kilkadziesiąt złotych i klika tysięcy. Wystój jednego okna kosztować może 1.000 zł. To więcej niż za plastikowe okno. Tkanina może kosztować i 100 zł za metr i więcej.
Zaczynała z kredytu
Pani Katarzyna otwierała firmę z kredytu „z kuroniówki”. Trudno uwierzyć.
- Dopasowałam się do zapotrzebowania rynku – wspomina. - Nie miałam pracy, a kredyt Powiatowy Urząd Pracy dawał na coś, czego nie ma w Starogardzie. Zrobiłam biznes plan. Pomogli mi pracownicy PUP, a plan doceniła pani Lucyna Mliczek. Plan był precyzyjny. Na infrastrukturę mogłam wydać 9 tys. zł i 6 tys. na towar.
Te 16 tys. z PUP pomogło i Katarzynie udało wystartować się bez żadnej innej pomocy.
- Pomysł na obszywanie firanek był trafiony. Na szczęście udało się. Zaczynałam zupełnie sama. Cięłam, eksperymentowałam. Niektóre projekty kładłam pod stół.
Do dziś wspomina pierwsze dwa lata tej szarpaniny.
- Dużo ryzykowałam. Towar brałam na kredyty. Wszystko bez środków własnych, w dzierżawionym lokalu. Potem poszło.
Radość wydawania
Nie tylko pracuje i zarabia, ale także od siedmiu lat wspiera innych. Była zawodniczka zna doskonale potrzeby sportu. Uprawiała tenis stołowy. Grała, lat temu 20, w drugoligowej drużynie Agro-Kociewie. Trenowała też piłkę ręczną.
- „Domena” to moja firma i sama decyduję na co przekazać zarobione pieniążki – mówi z dumą pani Katarzyna. - Pomagam OSiR-owi, pomagam opiece społecznej, ale też biedniejszym ludziom, których „obszywamy” w firmie tanio, dajemy upusty i rabaty. Warto pomagać OSiR-owi, bo tu wszystko idzie w dobrym kierunku, choć Marysi Malinowskiej coraz trudniej pozyskiwać środki i sponsorów. Ja zawsze, kiedy czegoś nawet w tej ostatniej chwili nie ma, Marysię poratuję. Jestem zaangażowana w większość imprez Ośrodka. Mamy przyjacielskie kontakty, obszywamy ich, sponsorujemy tkaniny, wykonujemy dekoracje półek regałów. Przez cały rok. Satysfakcję sprawiła mi dekoracja hali na uroczystość poświęconą jej patronowi Andrzejowi Grubbie.
Nie wszystko przekłada się na pieniądze. Ostatnio pani Katarzynie przyznano tytuł Mecenasa OSiR.
- Teraz gram w tenisa ziemnego i zrobię wszystko, aby te korty przy OSiR były jak najlepsze.
- Wystarcza pani czasu?
Napisz komentarz
Komentarze