- Jak skomentuje pan zarzut prezydenta, że uciekł pan jak szczur z tonącego okrętu?
- Od wielu lat znam pana Edmunda Stachowicza i nie mogę uwierzyć, że jest on autorem tych słów, w których najważniejszy urzędnik, prezydent miasta z całą mocą swojego urzędu porównał obywatela do szczura, tym bardziej, że nie pełnię żadnej funkcji, a jedyną moją przewiną jest wyrażanie swojej opinii w sprawach publicznych. Trudno uwierzyć, że wszyscy Kociewiacy mają te same poglądy. Nowoczesne społeczeństwo obywatelskie budowane jest na różnorodności postaw, natomiast zniechęcanie do publikowania swoich odmiennych poglądów, nieuchronnie prowadzi do stagnacji. Nazwać zwykłego obywatela szczurem... pozostawiam to ocenie czytelników.
- Zrezygnował pan z funkcji przewodniczącego na kilka dni przed wyrokiem, który zakończył istnienie MRDPP. Dlaczego tak późno? Skoro twierdzi pan, że przez 9 miesięcy prezydent nie wykazywał woli współpracy, dlaczego nie zrobił pan tego wcześniej?
- Z mojego punktu widzenia jest to "oczywista oczywistość". 19 grudnia pan prezydent obiecał publicznie, że desygnuje swoich dwóch członków do Rady i podejmie współpracę, jednak sytuacja patowa trwała. Pomyślałem wtedy o jakiejś formie zwrócenia uwagi opinii publicznej na te nieprawidłowości. Za najlepszą formę protestu uznałem rezygnację z funkcji przewodniczącego. Gdybym przeszedł wraz z Radą do historii, nie mógłbym się wyrazić, jak widać moje działania przyniosły efekty, a dowodem jest choćby nasz dzisiejszy wywiad.
- Pomijając te szczury... To nie jest trochę tak, że jako kapitan statku, w momencie tonięcia ucieka pan na szalupę i zostawia całą załogę bez pomocy? To oni przyjęli na siebie niekorzystny wyrok. Pana tam już nie było.
- Po pierwsze, państwo nie zrozumieli mojej poprzedniej wypowiedzi, należy też wyjaśnić że MRDPP, zrzeszała na równych prawach przedstawicieli starogardzkich NGO i nie ma tutaj mowy o moim przywództwie. Po drugie, pan w domniemaniu twierdzi, że my jesteśmy stroną tego konfliktu, a to nieprawda. Błędną uchwałę w ocenie Naczelnego Sądu Administracyjnego podjęła Rada. Gdybym po cichu przeszedł do historii z MRDPP nikt nie zechciałby mnie wysłuchać. Ja reprezentowałem do 10 września legalnie funkcjonującą MRDPP. Wszystko co działo się do tego czasu w Radzie było zgodne z prawem. Prezydent zaskarżył uchwałę, bo miał do tego prawo, konflikt powstał pomiędzy władzą wykonawczą a uchwałodawczą.
- Czy współpraca ze strony prezydenta była wam potrzebna jak oddech? Czy MRDPP nie mogła robić swojego bez oglądania się na prezydenta?
- Mogę w tym miejscu tylko zacytować ustawę. Rada miała bardzo wąskie pole działania. „Do zadań Rady Powiatowej i Rady Gminnej należy w szczególności opiniowanie projektów strategii i rozwoju, opiniowanie projektów uchwał i aktów prawa miejscowego dotyczących sfer zadań publicznych,” itd. Gros spraw jest zależnych od tego czy pan prezydent dostarczy nam materiału do obradowania. (...)
- Czy w jakiś sposób mogliście wymóc na prezydencie, aby realizował swoje obowiązki wobec MRDPP? W sensie prawnym. Czy nie było możliwości administracyjnych?
- Prosiłem prezydenta. Za uporczywe niewykonywanie prawa są konsekwencje prawne, ale czy tu chodzi o rozgrywkę polityczną...
- Nie, ale pytamy dlaczego państwo nie reagowali i nie zgłosili tego faktu właściwym organom, skoro te działania uniemożliwiały wam realizowanie swoich obowiązków.
- Gdybyśmy reagowali zapewniam, że też znaleźliby się krytycy. Problem leży w tym, żeby w końcu usiąść do stołu i rozmawiać..
Więcej na ten temat w Gazecie Kociewskiej, która w każdą środę wraz z Dziennikiem Pomorza ukazuje się na terenie powiatu starogardzkiego.
Napisz komentarz
Komentarze