- Niedawno wygrał Pan dość głośną sprawę sądową o pomówienie w internecie. Jak pan skomentuje ten fakt?
- Pan (nazwisko do wiadomości redakcji) został uznany winnym pomówienia mnie w środkach masowego przekazu. Nie został skazany a została na niego nałożona nawiązka na PCK w kwocie 200 zł plus pokrycie części zastępstwa sądowego dla mnie. Tak brzmi wyrok. Wystąpiliśmy o uzasadnienie. Być może złożę apelację o ukaranie pana (...) ale to jest jeszcze kwestia do rozważenia. Wnosiłem o wyłączenie jawności, nie chciałem tej sprawy nagłaśniać. Pan (...) w każdy możliwy sposób próbował niestety temat nagłośnić i nagle, gdy zapadł wyrok niekorzystny dla niego, próbuje utajnić sprawę. Pytanie, czego się boi? Jak dla mnie nigdy w tej sprawie nie było mowy o pomyłce pana (...), ponieważ w jednym zdaniu dwa razy zawarł informację 2 mln 600 tys. zł. Dla mnie cały czas była to sprawa z powództwa prywatnego. Na pewno wyrok może być przestrogą dla innych internautów.
- Opluwanie się staje się na porządku dziennym, czy to w mediach ogólnopolskich czy też lokalnie, niektórym osobom czasem puszczają hamulce. Pana sprawa to swoisty przełom w Starogardzie. Jako pierwszy wygrał pan sprawę, upraszczając, o internetowe komentarze. Jak pan się z tym czuje?
- Moralnie jestem zwycięzcą, czekam tylko na uprawomocnienie wyroku. Na pewno nie chodziło o przykładowy proces. Gdyby chodziło o przykładowe zlinczowanie nad internautą to bym odtajnił proces, wszystko byłoby jawne i można by było zobaczyć, dlaczego sąd stwierdził tak a nie inaczej. Proces był sprawą prywatną przeciw internaucie, bo od czasu referendum, zarówno Platforma jak i ja staliśmy się celem ataków owego internauty, czy na facebooku, czy na lokalnych portalach i w gazetach, gdzie podpisywał się z imienia i nazwiska obrażając mnie. Pewnego dnia, to co napisał przerosło prawdę. Być może – to jest bardzo ważna rzecz - on stwierdził fakt, że przeze mnie miasto straciło 2,6 mln zł. Ten komentarz powstał po pewnym artykule, który w moim odczuciu był sponsorowany przez władzę wykonawczą. Z komentarza wynikało w mojej ocenie to, że ja naraziłem miasto na straty. Na to sobie pozwolić nie mogę. Ktoś może ocenić moją pracę czy jest dobra czy nie – to jest ocena. Ale stwierdzenie faktu, że naraziłem miasto na straty naruszyło moje dobre imię jako osoby prywatnej, bo znajomi pytali dlaczego i co takiego zrobiłem oraz jako radnego, bo w tym momencie tracę chociażby jeden głos w moim okręgu wyborczym - to jest już narażenie mnie na straty. W poprzedniej kadencji zabrakło mi 1 głosu, aby wejść od razu do Rady Miasta. Każdy głos się liczy. Dochodziły mnie słuchy, że artykuł miał na to wpływ. Internauta napisał nieprawdę. W sądzie jego dowody zostały obalone, albo inaczej - nie przedstawił wiarygodnych dowodów, że ma rację a świadkowie zeznali zupełnie co innego niż było w komentarzu.
- Gdzie zdaniem pana są granice wolności słowa w internecie? Jakiś czas temu pisaliśmy o profilu na portalu społecznościowym szkalującym lokalnych polityków. Został pan tam nazwany „downem”. Czy pana zdaniem powinniśmy pozwalać na takie działania w internecie? Dokąd to zmierza?
- Nie jest to przyjemne. Niektóre obrazki na tym portalu spowodowały, że się uśmiałem. Dla mnie jednak nie da się ze wszystkim walczyć. Byłaby to walka z wiatrakami.
- Czy to według pana przekroczenie granic?
- To już nie jest wolność słowa tylko zwykłe chamstwo. Jeśli ktoś chce zrobić funpage satyryczny, to powinna to być satyra a nie obraza.
- Uważa pan, że jest w tym pewien element polityczny?
- Dla mnie to jest jasne i wyraźne działanie pewnych osób. Powiem tak, gdybym miał więcej czasu i pieniędzy to dla zasady założyłbym kolejną sprawę w sądzie. Tamta sprawa trwała rok. Mecenas wziął na pewno więcej niż to, co odzyskam od internauty. Chyba, że założę temu internaucie jeszcze sprawę cywilną.
- A rozważa pan taka opcję?
- Tak, rozważam. Obecnie mam jedynie satysfakcję, iż wykazałem, że interauta skłamał w komentarzu. Naruszył bowiem moje dobre imię. Chciałbym, żeby to było oczyszczone na łamach gazet, w których ten człowiek powielał swoje kłamstwo. To jest temat do rozważenia, jednak dopiero po prawomocnym wyroku karnym.
- Czy według pana opłaca się walczyć z chamstwem w internecie?
- Czasami brak reakcji jest lepszy niż reakcja. Jeśli autorzy chamskich wpisów widzą, że nie ma zainteresowania i komentarzy, jeśli nie pozwala się na dalsze powielanie takich obrazków to okazuje się, że portal nie istnieje. Profil na portalu, o którym „Gazeta Kociewska” jakiś czas temu pisała przestał wrzucać nowe informacje. Wczoraj z ciekawości sprawdziłem czy jest coś nowego, ale nic nie było. Na pewno, co do działań niektórych osób warto przemilczeć – zadziała to lepiej niż komentowanie i walka z nimi.
- Dalej pozostajemy w tematyce internetu. Czynnie pan działa na swoim profilu społecznościowym. Zauważyliśmy, że ma pan ksywę „Nemo”. To od nazwiska czy rybki z kreskówki?
- Geneza jest od ogólniaka. Nie pamiętam skąd się wzięła. Być może od nazwiska. Wielu przyjaciół zwraca się do mnie „Nemo” a nie Rafał, więc tak się przyjęło. „Nemo” to taka fajna rybka.
- A czy nie jest to wizerunkowe posunięcie? Teraz w modzie jest ocieplanie wizerunku poprzez internet.
- To nie jest funpage tylko moja prywatna strona. Tam jest bardzo mało o samorządzie. Głównie moje prywatne zdjęcia i wpisy. To jest typowy facebook dla znajomych. Jak będę miał inne zamiary to założę funpage.
- Zamierza pan przed wyborami?
- Nie. Internet to jest w tych czasach ważne źródło informacji dla wyborców jednak nie mam planów założenia funpageu. Cały czas rozważam start w wyborach.
- Jeszcze się pan nie zdecydował?
- Nie. Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja. Raczej wystartuję, a czy się dostanę czy nie to już drugorzędna sprawa. Mam firmę, muszę więcej podziałać w tej kwestii. Często słyszę, że bycie radnym nie ma żadnych kosztów i nie zabiera czasu. To nieprawda w przypadku radnego, który dużo pracuje. Żona może potwierdzić, nie ma mnie dość często w domu.
- Przejdźmy teraz do głośnej ostatnio sprawy odwołania radnego Pieleckiego. Twierdzi on, że to typowe „oko za oko, ząb za ząb”.
- Takie stwierdzenie padło. Faktycznie osoba, która do mnie do biura przyniosła donos stwierdziła „Oko za oko”. Ta osoba podpisała się imieniem i nazwiskiem – nie wiem czy prawdziwym. Informując radnego Pieleckiego o takim donosie poinformowałem, że osoba która donos przyniosła użyła takiego sformułowania. On zrobił z tego aferę, jakobym ja to powiedział, ale to kwestia drugorzędna.
- Ale tak to właśnie wygląda – jak zemsta za aferę z kamerą radnego Brzyckiego…
- Nie oszukujmy się, dokładnie nie pamiętam ale to można sprawdzić - donos wpłynął ok. 2 tygodnie po artykule o Ryszardzie Brzyckim, także ten donos jest następstwem artykułu. Chociaż jeśli osoba stwierdziła „oko za oko” równie dobrze mogło chodzić o artykuł o Sławomirze Ruśniaku, który pojawił się tydzień później – ten paszkwil, w którym pisano, że podrabiał podpis. Najgorsze jest to, że ta gazeta jest roznoszona w okręgu wyborczym, o którym piszą. Jak było o Ryszardzie Brzyckim to gazety za darmo dostawali mieszkańcy ul. Szumana, jak było o Ruśniaku to gazety były wrzucane do skrzynek pocztowych na oś. Konstytucji.
- Co takiego było w tym donosie?
- To o czym mówiliśmy na sesji. To w ogóle było kuriozum, jak dostałem ten donos to poszedłem do radczyni prawnej z zapytaniem, co mam dalej z tym zrobić, bo nie wiedziałem. Powiedziała, żeby najlepiej wpłynęło to drogą formalną do urzędu miasta. Spytałem się jak to zrobić, przecież nie znam osoby, która go przyniosła a nie wywieszę ogłoszenia, że jej szukam. Radczyni powiedziała, żebym sam złożył. Złożyłem więc w biurze podawczym donos, który do mnie trafił. To naprawdę kuriozum. W donosie było przede wszystkim to, że radny naruszył artykuł 24f Ustawy o Samorządzie Gminnym wieszając baner na hali Agro - Kociewie. Od 2-3 miesięcy od donosu, jak Ryszard Brzycki i Zbigniew Kotlewskim złożyli projekt uchwały, wyszła sprawa dla mnie bardziej rażąca czyli pobieranie funduszy z urzędu miasta na reklamę, które prezydent dawał gazecie w czasie kiedy W. Pielecki był prezesem zarządu. Za rok 2013 była to kwota ok. 12 tys. zł.
- Dlaczego aferę z kamerą radnego Brzyckiego głową zapłacił Wojciech Pielecki?
- Gdyby nie było donosu, nie byłoby sprawy. Ja tego nie wymyśliłem, ja o tym nie wiedziałem. Dopiero patrząc w oświadczenie majątkowe zauważyłem, że firma której prezesem zarządu jest Pielecki ma jeden z lokalnych tytułów.
- Uważa pan, że to już kampania wyborcza? Czy ci panowie byli konkurencją dla pana W. Pieleckiego?
- Powiem tak, mi przez myśl nie przeszło, że Wojciech Pielecki, z którym…chyba już nie żyję w dobrych relacjach w związku z odwołaniem (do czasu donosu żyliśmy w dobrych relacjach) jest właścicielem lokalnego tytułu. Wszyscy są równi wobec prawa. Zagłosowałem zgodnie z sumieniem – zostało złamane prawo. Nie toleruję łamania prawa. Wojciech Pielecki może się jeszcze od decyzji odwołać. Otwierając działalność gospodarczą zwróciłem się do radczyni prawnej czy mogę umieścić swoją reklamę w autobusach MZK. Nie mogłem. W autobusach są monitory, które są własnością nie MZK a firmy wewnętrznej, zapytałem więc czy tam mogę umieścić reklamę – nie mogłem, bo monitory są na mieniu gminy. Sprawy są tożsame. W tym wypadu autobus jest jak hala miejska a baner jest jak monitor. Dla mnie więc jak jeszcze raz powtórzę - radny Pielecki złamał prawo.
- Czyli niezależnie, który z radnych dopuściłby się rzekomego złamania prawa zagłosowałby pan tak samo?
- Oczywiście. Radny Rady Miasta jest tak samo odpowiedzialny wobec prawa jak każdy starogardzianin. Tutaj nie ma lepszych i gorszych.
- Komu zależało na tym, żeby donos przynieść?
- Żeby było jasne – to nie jest pierwszy donos na Wojciecha Pieleckiego tylko drugi. Pierwszy dotyczył tego samego jednak był inaczej sformułowany i radcy stwierdzili, że nie ma naruszenia ustawy. Ten donos był lepiej przygotowany. Pierwszy donos dotarł rok wcześniej. W mojej ocenie radny Pielecki jest kozłem ofiarnym i bogu ducha winnym człowiekiem, który został świadomie wmanewrowany przez swoich mocodawców.
- Czy odwołanie Wojciecha Pieleckiego z funkcji radnego jest dla Rady Miasta faktyczną stratą?
- Nie chcę oceniać pracy innych radny, wlałbym to przemilczeć.
- Czy są szansę, aby sąd przywrócił mandat radnemu Pieleckiemu?
- W mojej ocenie nie ma.
- Jak pan ocenia taki poziom debaty politycznej w Starogardzie, wygląda to jak walka na noże…
- Kampania robi się coraz bardziej brutalna.
- Mieszkańcy często zarzucają radnym, że zamiast zajmować się ważnymi sprawami miasta toczą wewnętrzne wojenki.
- Boli mnie to już od poprzedniej kadencji, że wielogodzinne dyskusje na komisjach przed sesjami powielane są na sesjach. Jest o typowa gra pod publikę, żeby gazety napisały co trzeba. To model kampanii „nieważne jak mówią, byle mówili” – no i wtedy mamy taki poziom polityki jaki mamy…tzn. nie polityki a samorządu.
- Dziękujemy za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze