Jeszcze rok temu Paulina cieszyła się życiem, tryskała energią, chodziła do ukochanej pracy, w której to ona pomagała innym wrócić do zdrowia. Planowała swoje życie zupełnie inaczej, niż zafundował jej los. Niedawno się zaręczyła, obroniła prace magisterską i w najgorszych koszmarach nie nakreśliłaby scenariusza, który przygotowało jej życie.
Diagnoza – chłoniak
Pod koniec września 2017 r. młoda, aktywna kobieta, która zdrowo się odżywia i unika używek usłyszała, że ma raka. To było jak powtórny grom z jasnego nieba, który spadł na nią i jej bliskich. Dwa lata wcześniej zmarł na raka jej tata.
- Przez przypadek wyczułam w lewej pachwinie guzka. Myślałam, że podczas kąpieli może coś mi tam przeskoczyło, ale nie. Po kilku dniach guzek nadal tam był, dlatego nie czekałam ani minuty dłużej i udałam się do lekarza pierwszego kontaktu. Ten nie miał dobrych wieści, skierował mnie na szereg badań, by onkolog ostatecznie potwierdził diagnozę. Usłyszałam, że mam chłoniaka z obwodowych komórek T. Nie tylko brzmiało to groźnie, ale takie też było.
Życie Pauliny stanęło na głowie. Wszystko co do tej pory robiła podporządkowała leczeniu, by żyć dla siebie, mamy, rodzeństwa, narzeczonego Andrzeja, który był i cały czas jest przy niej.
- Przecież mam dopiero 24 lata, jeszcze całe życie przede mną – mówiła.
Niczym bokser na ringu podjęła rękawice i wymierzała rakowi ciosy, jeden za drugim. Może nie od razu, bo na początku, jak sama przyznaje, było tysiąc myśli, z czego większość tych złych. Przy zdiagnozowanym typie raka zastosowano u niej dwa rodzaje chemioterapii: CHOP i ESHAP oraz autoprzeszczep szpiku. Jednak po badaniach zmieniono go w przeszczep od osoby niespokrewnionej.
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że chemię CHOP zniosłam bardzo łagodnie pod względem dolegliwości od strony fizycznej. Nieco gorzej było z tą drugą – ESHAP, głównie od strony psychicznej, po prostu bardzo źle znoszę rozłąkę z moimi bliskimi i ukochanym.
Paulina opowiada o tym jak przechodziła chemioterapię. O jej skutkach ubocznych, światłowstręcie, grzybicy jamy ustnej, o utracie smaku, i o tym, że żaden film, książka nie zobrazuje stanu człowieka, który przechodzi gehennę najcięższej z chorób.
Druga strona choroby
Paulina na swoim blogu przybliża temat leczenia autoprzeszczepu i alloprzeszczepu, o którym sama, kiedy była chora, nie mogła zbyt wiele poczytać. W Gliwicach, w największej klinice transplantacji szpiku i onkohematologii, lekarze zdecydowali, że konieczny jest dawca. Długo czekano na kogoś, kto okaże się bliźniakiem genetycznym. W sierpniu br., w słuchawce telefonu usłyszała szczęśliwą nowinę: „jest dawca”. To dzięki niemu i jego tkance, Paulina żyje. 10 października br., dokonano przeszczepu. Od tego dnia życie gniewianki nabrało innych kolorów. Jak mówią: „rak to nie wyrok”, dlatego zachęca wszystkich do oddawania szpiku i rejestrowaniu się w bazie DKMS. Ona znalazła swojego superbohatera, czas na innych. Na swoim blogu: www.possiblee.pl Paulina opisuje jak walczyła z rakiem, jakie są jej dalsze losy, a także o kobiecych aspektach walki z chorobą, np. o szerokiej gamie peruk, które poleca. Podczas choroby przekonała się, że dla kobiety gubienie włosów jest wstrząsem. Nie chciała na siebie patrzeć, kazała zakrywać lustra, do czasu aż przestała przejmować się ich brakiem i odkryła peruki. Obecnie śmieje się, że włosy urosną, a te nowe, które ma, nie są złe, no i że na byciu łysym można trochę zaoszczędzić. Opowiada też jak trudno było jej prosić o pomoc. Niestety przez chorobę Paulina nie pracuje, dlatego postanowiła założyć konto na zrzutka.pl. Pieniądze miały zostać przeznaczone na leczenie i odciążenie domowego budżetu. Gniewianie ruszyli z pomocą, udało się zebrać blisko 20 tys. zł.
- Za każdą złotówkę serdecznie dziękuję - mówi wzruszona.
Na razie Paulina przeprasza swoich pacjentów, że jej z nimi nie ma. Na pewno wróci, gdy sama nabierze dostatecznych sił do pracy.
Napisz komentarz
Komentarze