Do redakcji Gazety Kociewskiej zgłosiła się zrozpaczona kobieta, która twierdzi, że została zmanipulowana, a w efekcie oszukana na dokładnie 100 pozycji o wartości kilku tysięcy złotych. Dla niej książki są bezcenne, zwłaszcza po osobistej tragedii jaką przeżyła w ostatnim czasie.
- Całe życie zbieraliśmy z mężem te książki – przypomina Danuta D. – Po mojej przeprowadzce z Gdańska do Starogardu Gd. i z uwagi na brak miejsca postanowiłam je sprzedać. Znajomi podpowiedzieli, żebym skontaktowała się z antykwariatem. To był błąd. Ze względu na dużą ilość właściciel antykwariatu powiedział, że przyjedzie do mnie osobiście. Książki posegregowałam i żeby łatwiej było je policzyć, poukładałam na kupki po 10 szt.
Do transakcji miało dojść ok. 3 tygodnie temu, jednak w formie umowy nigdy nie została zawiązana. Mimo tego właściciel antykwariatu Dariusz K. wręczył kobiecie 500 zł zaliczki, następnie spakował książki do kartonów i wywiózł. Strony umówiły się „na słowo”, że chodzi dokładnie o 442 pozycje. Ile było w rzeczywistości?
Od tego momentu powstają dwie wersje zdarzeń. Danuta D. jest przekonana, że oddała dokładnie 442 pozycje. Do tego twierdzi, że znała doskonale każdy egzemplarz. Po wspomnianym odbiorze właściciel odwiedził ją w domu jeszcze dwa razy. Za pierwszym przywiózł dokumenty, tzw. PZ – tki, z wyszczególnionymi pozycjami.
- Właściciel przywiózł mi PZ jednak bez żadnego podpisu – przypomina kobieta. - Bez porozumienia ze mną wpisał ceny jakie chciał mi zapłacić. Kiedy to zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć. Stare wydanie „Bedekera kaszubskiego”, za które zapłaciłam 70 zł, wycenił na 10 zł. Nie podobało mi się to, liczyłam na uczciwe ceny. Po podliczeniu wszystkiego wyszło, że mogę uzyskać ok. 2,4 tys. zł. Moim zdaniem książki były warte co najmniej dwa razy tyle.
Kobieta nie zgodziła się na transakcję, ale to nie ceny były powodem jej rozpaczy. Okazało się, że brakuje 20 książek.
- Oddał mi 12 książek, które nie podobały mu się ze względów ideologicznych – twierdzi Danuta D. – Ale co najgorsze poinformował, że dostał o 20 książek mniej niż się umówiliśmy. Nie pozostało mi nic więcej jak tylko się pogodzić.
Na tym rozmowy w sprawie transakcji zostały przerwane. Kobieta napisała list do właściciela, w którym stwierdziła, że nie wyraża zgody na zaproponowane kwoty. W sprawie interwencji podjął się znajomy Danuty D., który paradoksalnie zaczął przekonywać kobietę do sprzedania za zaproponowaną kwotę.
- Poświęciłam 2 dni żeby przeanalizować te PZ – tki. Okazało się, że z 442 książek zostało 345! Niestety nie miałam umowy komisowej, natomiast właściciel przestał odbierać telefony. Wtedy postanowiłam, że książki maja wrócić do mnie.
Drugie spotkanie w domu
Strony umówiły się w domu kobiety po raz drugi. Właściciel oddał wcześniej wywieziony towar. Jednak nie 430 książek, a 330, bo jak twierdzi taka ilość w rzeczywistości do niego trafiła. Zaprzecza jakoby przywłaszczył choćby jedną pozycję.
- W całej tej sprawie zrobiłem dwa błędy, jeden z nich wynikał z mojej naiwności, ponieważ książek przy odbiorze nie liczyłem, zaufałem kobiecie, której dobrze patrzyło z oczu – mówi właściciel antykwariatu. – Umówiliśmy się, że jak je wycenimy, to przyjadę z umowami. Na wstępie odrzuciliśmy 12 książek, których nie chciałem. Według pani Danuty zostało mi przekazane 430 książek. Kolejny błąd polegał, że źle odczytałem dokument, na którym widniało komputerowe podsumowanie wszystkich pozycji. Rzeczywiście przekazałem, że po przeliczeniu wyszło 410 książek, choć w rzeczywistości było jeszcze o 80 mniej czyli 330.
Więcej na ten temat w Gazecie Kociewskiej,
która ukazuje się wraz z Dziennikiem Pomorza
na terenie powiatu starogardzkiego.
która ukazuje się wraz z Dziennikiem Pomorza
na terenie powiatu starogardzkiego.
Napisz komentarz
Komentarze