O swojej książce powiedział: „Położony niedaleko Skórcza Las Zajączek był w latach II wojny światowej jednym z większych miejsc kaźni na Kociewiu. We wrześniu 1939 roku Niemcy rozpoczęli tam masowe zabójstwa Polaków i Żydów. W ramach akcji „Tannenberg”, wymierzonej w przedstawicieli szeroko pojętej inteligencji, mordowali osoby, które w latach przedwojennych pozostawały z nimi w konflikcie, oraz wszystkich tych, których uznali za zagrożenie dla swoich rządów. Niniejsza publikacja to pierwsza próba pełnego, naukowego opisania wydarzeń w Lesie Zajączek w latach 1939–1945.
Skórzecka promocja zaprzeczyła opinii, że przestaliśmy się interesować pomorską tragedią II wojny światowej, niemieckim ludobójstwem na pomorskich Polakach. Sala była wypełniona po brzegi. Byli nie tylko mieszkańcy Kociewia, ale i znane postacie życia publicznego: senator Ryszard Świlski, doradca Prezydenta RP i zarazem wiceprzewodniczący Sejmiku Województwa Pomorskiego Piotr Karczewski, ks. prof. Anastazy Nadolny, ks. dr Jan Walkusz, ks. proboszcz z Osieka Zdzisław Ossowski, prof. Grzegorz Berendt, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, przedstawiciele służb mundurowych i instytucji kultury (m.in. z archiwum i z biblioteki diecezjalnej), przedstawiciele samorządów powiatowego (m.in. radny Jerzy Mykowski) i gminnego – no i oczywiście burmistrz Skórcza Janusz Kosecki, który pełnił rolę gospodarza i uczestniczył spontanicznie w dyskusji wokół książki.
Wydarzenie rozpoczęło się od przywitania gości przez Karoliną Masłowską z Biura Badań Historycznych IPN. Historycznego wprowadzenia dokonał dr Daniel Czerwiński, naczelnik pionu naukowego gdańskiego IPN.
Okoliczności niemieckiej zbrodni w Lesie Zajączek przypomniał sam autor – w rozmowie z Reginą Kotłowską – nauczycielką, autorką licznych publikacji z historii Kociewia, organizatorka corocznych konkursów patriotycznych recytacji i poezji śpiewanej. Pani Regina doskonale sobie poradziła w tej roli i „wyciągnęła” od autora najważniejsze wiadomości na temat tamtej ohydnej zbrodni. Potem wypowiadali się zebrani, snując refleksje i zadając pytania autorowi. Ja również zabrałem głos, zwracając uwagę, że o niemieckim ludobójstwie na Kociewiu, jesienią 1939 i wiosną 1940, mówi się najczęściej jako o akcji „inteligenckiej”. Słusznie. Jest jednak jeszcze ohydniejszy aspekt tej zbrodni: mordowanie ludzi słabych: niepełnosprawnych psychicznie lub fizycznie oraz ludzi ubogich. Tacy ludzie z Domu Ubogich byli też mordowani w Lesie Zajączek.
Tę książkę należy umieścić we wszystkich szkolnych bibliotekach na terenie powiatu starogardzkiego, zwłaszcza w gminie Skórcz. Dobrze by było, gdyby trafiła także do naszych domowych biblioteczek. Jest dostępna w sprzedaży wysyłkowej i w księgarniach IPN.
W trakcie tej promocji można był też nabyć książkę tego samego autora „Kapitan ostatni opuszcza swój statek”… To opowieść o doktorze Władysławie Bednarzu (*1879 †1939), psychiatrze, dyrektorze Krajowego Zakładu Psychiatrycznego w Świeciu, który pozostał do końca przy swoich pacjentach, wiezionych na śmierć do Lasu Szpęgawskiego, i wraz z nimi został tam zamordowany. To dlatego nazywają go „pomorskim Korczakiem”.
Dr. Mateuszowi Kubickiemu należą się od Kociewiaków słowa uznania i szacunku. Upodobał sobie wojenną historię Kociewia, poza wymienionymi dwiema książkami napisał też monografię zbrodni w Lesie Szpęgawskim. Dziękujemy, Panie Doktorze!
29 Stycznia – nie tak, Panie Prezydencie!
29 stycznia 1920 roku to najważniejsza data w historii polskiego Starogardu. Tego dnia żołnierz polski po raz pierwszy od czasów I Rzeczypospolitej wkroczył do miasta i objął je we władanie Rzeczypospolitej. W czasach Polski komunistycznej tę datę rugowano z pamięci pomorskiej młodzieży, liczyła się tylko „bohaterska armia czerwona”, która podobno „przyniosła nam wolność” [!] w marcu 1945 roku. Nic dziwnego, że już w pierwszej kadencji odrodzonego samorządu miejskiego (1990-1994) przy ulicy Paderewskiego postawiono duży pomnik z datą 29 stycznia 1920 i tam przez lata odbywały się uroczystości w kolejne rocznice. Pomnik zaprojektował ś.p. Jan Wałszewski – powszechnie szanowany nauczyciel plastyki, w młodości harcerz, w czasie wojny żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Promotorką wystawienia pomnika była przewodnicząca Rady Miasta Grażyna Hoppe, późniejsza radna powiatowa. Pomnik stanął w miejscu nieprzypadkowym, bo w pobliżu przedwojennych koszar II Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich i przy ulicy, którą żołnierz polski zmierzał pamiętnego 29 stycznia na starogardzki Rynek.
Komuś się to nie spodobało i od kilku lat „uroczystości”, bardzo skromne, kameralne „do odfajkowania”, odbywają się pod murem Ratusza, przy tandetnej blaszanej tablicy, umieszczonej na ścianie, z następującą informacją: „29 stycznia 1920 roku Błękitna Armia pod dowództwem gen. Józefa Hallera wkroczyła do Starogardu”. Armia pod dowództwem Hallera nie wkroczyła do Starogardu, Pan Generał pojawi się u nas kilkakrotnie, ale później. Tamtego pamiętnego dnia – należało napisać – żołnierz polski stanął na starogardzkim Rynku. I nie na tandetnej blasze, która stylistycznie nie pasuje do sąsiednich pięknych tablic, przypominających Konfederację Pomorską i Lecha Kaczyńskiego, lecz w spiżu, bo to wielka data w historii miasta.
Nie wiem, dlaczego ignoruje się pomnik przy Paderewskiego. W poniedziałek na pomniku był tylko bukiet od starogardzkich radnych PiS. Władze miasta nie zapaliły tam nawet znicza! Byłem zgnębiony tą sytuacją, kupiłem wieczorem biały i czerwony znicz i zapaliłem je na pomniku – ku pamięci żołnierzy polskich tamtych pięknych lat.
Generał Haller – fenomen Pomorza
Każda rocznica powrotu Pomorza do Polski przypomina nam, że był ktoś taki jak generał Józef Haller. W niedzielę Akcja Katolicka z Gdańsk zaprosiła mnie do wygłoszenia prelekcji na temat Pana Generała. Układałem sobie w głowie to wszystko, co wiem o „błękitnym Generale” i pomyślałem ze zdumieniem, że ten bohater Pomorza ani się na Pomorzu nie urodził, ani nie miał z nim wiele wspólnego do pewnego czasu, a mimo to w każdym pomorskim mieście, a nawet w gminach wiejskich, ma ulicę swego imienia! A przecież urodził się w powiecie… krakowskim, w gminie Skawina. Co zadecydowało o jego kulcie u nas, na Pomorzu? Ktoś powie, że to proste, wszak on rzucał pierścień zaślubin Polski z morzem 10 lutego 1920 roku w Pucku. No dobrze, ale to by było za mało. Kiedyś – jako nauczyciel LO – prowokowałem moich uczniów pytaniem: - Skąd pochodził generał Józef Haller? – Z Pomorza, odpowiadali spontanicznie, a niektórzy dodawali: z Pucka… Uważali więc, że generał był „naszym” człowiekiem. Co się na to złożyło, poza tymi ślubami? Chyba przede wszystkim silna formacja katolicka. Wzruszał swoich podkomendnych, bo przed ważnymi bitwami potrafił przeleżeć krzyżem całą noc w kościele, jak dawni rycerze! A dzisiaj jakiś gówniarz (ostatnio awansował na ministra…) zapowiada, że będzie „opiłowywał” katolików! Kociewiacy i Kaszubi mieli świadomość, że trwają przy polskiej i kaszubskiej lub kociewskiej kulturze tylko dzięki Kościołowi katolickiemu, który nie pozwalał im się wtopić w niemiecką (przedtem pruską) społeczność protestancką (heretycką). Generał Józef Haller był sobą od kołyski. Jego ojciec Henryk był powstańcem styczniowym, jego dziadek ze strony mamy był kapitanem wojsk polskich w Powstaniu Listopadowym. Jego brat stryjeczny Stanisław (generał) został zamordowany przez NKWD w Charkowie. Jego syn był oficerem pułku ułanów jazłowieckich. Jego życie i życie jego rodziny oddane było bez reszty Polsce. 29 stycznia i w dniach bliskich tej dacie powinniśmy przypominać młodzieży, kim był Józef Haller, kim byli Hallerowie. Nie wystarczy kwiatek pod blaszana tablicą, kupiony zresztą nie za swoje pieniądze…
Napisz komentarz
Komentarze