Hiacynt Jackowski był jednym z przywódców pomorskiej organizacji powstańczej (1863-64), jego syn Teodor podczas Powstania Styczniowego tworzył powstańcze województwo pomorskie, drugi syn - Henryk, wstąpił do zakonu jezuitów, zapisał się jako obrońca prześladowanych przez cara unitów na Podlasiu. Potomek rodu, Henryk Nostycy, malarz i witrażysta, brał udział w Powstaniu Wielkopolskim 1918 r. i Kampanii Wrześniowej 1939 r.
We wsi jest dwór w stylu empire z początku XIX w. wraz z parkiem wybudowany w 1860 r. przez Hiacynta Jackowskiego. Obecnie jest to własność Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Jego sytuacja prawna jest nieuregulowana. Podobno Zygmunt Koralewski, właściciel zaciągnął pożyczkę w szwajcarskim banku na meliorację. W ten sposób powstała hipoteka. W pałacu mieszka pani Halinka, która prowadzi dom samopomocy. We wsi mówią, że Agencja ma przygotowany dla niej lokal. Dodają też, że pani Halinka wyremontowała skrzydło pałacu i powinna tam dalej mieszkać.
Kiedy w grudniu ubiegłego roku w Jabłowie z kapliczki przy pałacu zginęła ciężka, kamienna figura Matki Boskiej Zygmunt Sokołowski, właściciel zakładu galwanizacyjnego urodzony w Jabłowie postanowił, że ufunduje nową figurę. Jak postanowił, tak zrobił. Figura od soboty stać będzie na dawnym miejscu. Przy okazji tego wydarzenia odwiedziliśmy Ignacego Lisa, 83- letniego mieszkańca Jabłowa, który opowiedział nam o historii pałacu, który nazywa zamkiem.
Pan Ignacy urodził się w Mirotkach, a „uchowany” jest w Markocinie. W Jabłowie mieszka od 1937 roku. Miał 13 lat, kiedy zaczął furmanić. Niezbyt chętnie mówi o czasach kiedy był agronomem.
- Gdzie ja miał iść? Po co ?- dziwi się naszemu pytaniu czy nie ciągnęło go w świat. Chętniej mówi o Zygmuncie Koralewskim, posłem na Sejm który pochodził z Poznania i w 1925 roku ożenił się z Janiną Hrtzbergówną. To była rodzina z Jackowskimi. Zygmunt trafił w 1942 roku do obozu koncentracyjnego. Jego żonę wyrzucono z pałacu. Przez całą wojnę pomieszkiwała u pana Ignacego i u pana Augustyna. To trwało około sześciu lat. Koralewska słabo mówiła po polsku. Z panem Ignacym porozumiewała się po niemiecku.
- Po wojnie mieszkali w Sopocie- wspomina pan Ignacy- Zamanówszy do mnie przyjeżdżał. Ich jedyny syn miał 22 lata kiedy umarł na cukrzycę. Ubowcy zabrali Koralewskim. majątek w Starogardzie. Dlatego wyprowadzili się do Sopotu.
Pałac się nie marnuje. Tak twierdzi pan Ignacy.
- Gdyby nie pani Halinka dawno poszedłby na zmarnowanie.
- mówi pan Lis- Tu była budowlanka, Państwowe Gospodarstwo Rolne, sierociniec, szkoła, przedszkole. Ale to wszyscy, to byli tylko użytkownicy. A pani Halinka wyremontowała i tera to je ludziom w oczach. W 1941 roku figurę Matki Boskiej, która stałą na skrzyżowaniu zniszczyli Niemcy. Po wojnie został tylko cokół. Komuniści, kiedy poszerzali drogę zniszczyli resztę.
- Jak to stare ludzie mawiali: Ten lud co się po wojnie urodził nie będzie nawet fifki tabaki warty- naszły pana Ignacego filozoficzne myśli- Byli czasy, że syn matka szalikam udusił, syn matkę nożyczkami zasztychuje. To wszystko dziś to je rabunkowa gospodarka. Ja co coś u prokuratura siedział, bo nie oddałem litra mleka w obowiązkowych dostawach. Potem przyszły te kółka, nie kółka. Ja tam mam 11 hektarów i mam co robić.
Nasz rozmówca opowiadał jak rok był w Niemczech. Wcielony, jak wielu Kociewiaków przymusowo do niemieckiego wojska w 1944 roku.
- Dawniej był lepszy spokój- mówi pan Ignacy- Kto chciał robić to robił i żył. A dzisiejsza młodzież jak jest sam widzisz.
Zygmunt Sokołowski pozałatwiał wszystkie potrzebne zezwolenia. Cieszy się, że Matka Boska wróci do Jabłowa.
Pan Ignacy wspomina wielonarodową wieś sprzed wojny.
- Jarcew, Kozak żegnał się na trzy rogi.- wspomina pan Ignacy- To był dobry gospodarz. Jego domu już nie ma. Miał 105 mórg. Dał mu je Koralewski za to, że był u niego zarządcą. Maryna Raińska też dostała, bo była z siostrą niańkami. Taki klin za Augustynem, którego nikt nie chciał. A Koralewskiego wzięli do niewoli jako jeńca. W styczniu w Starogardzie kamienie przy młynie wyciągał z wody. Kiedy wrócił gospodarzem był tu Lubiński, fornal. Koralewski sprowadzał konie z darów z UNRy. Konie paśli jak bydło. A stąd brali je na majątki do Barłożna, Starej Jani i gdzie tam jeszcze. Kiedy Amerykanie przestali słać pomoc Koralewskiemu proponowano pracę. Ale nie chciał, bo nie po drodze mu było mu po drodze z komunistami.
Cegielnia, krównia, mleczarnia zostały zniszczone. Teraz tak nie ma. Teraz tylko hektary się liczą.
Żegnamy sympatycznego, jakby nie z tej epoki staruszka. Jak mu wytłumaczyć, że czasy się zmieniły?
Napisz komentarz
Komentarze