Rozmowa z ks. Gerardem Jakubiakiem, dyrektorem „Caritas” diecezji pelplińskiej z okazji jego 25 rocznicy święceń kapłańskich.
- Jak to było z księdza powołaniem? Wybrałby ks. ten dar kapłaństwa po raz drugi? Czy to się stało nagle? Obudził się ksiądz rano i powiedział sobie, że będzie księdzem?
- Może i są takie powołania, że Pan Bóg dotyka palcem jak świętego Pawła. U mnie było trochę inaczej. Dorastałem w takim otoczeniu, że mama i tata byli członkami chóru kościelnego, ja byłem ministrantem i do tego jeszcze wujek - ksiądz Alfons Błaszkiewicz, brat mamy który gościł nas na wakacjach w Kręgu, niedaleko Starogardu Gd. Dla mnie była to możność zobaczenia kapłaństwa z bliska. To bardzo mocno odcisnęło się we mnie i spowodowało, że ta decyzja była właściwie od dziecka. Ona była potem poprzez rekolekcje i oazy potwierdzana.
- Jaka była księdza pierwsza parafia?
- Pierwsza parafia, to zawsze tak jak pierwsza miłość. Już po przygotowaniu seminaryjnym. Rozpoczyna się praca na serio i jest zawsze najmilej wspominana, jako miejsce zdobywania pierwszych doświadczeń, pierwsze sukcesy i pierwsze porażki. Moja pierwszą parafią byłą Gruta koło Grudziądza. Jej proboszczem był, żyjący do dzisiaj dziewięćdziesięciosześcioletni ks. Jan Skwiercz, który parafię objął w 1939 roku. To było dla mnie takie dotkniecie kapłaństwa dojrzałego. Dziękuję panu Bogu, że tam trafiłem i mogłem tam moje kapłaństwo formować.
- Jak przekłada się przygotowanie seminaryjne na praktykę. Czego tam nie można się nauczyć. Co było dla księdza zaskoczeniem czy zdziwieniem?
- Nasze przygotowanie seminaryjne było bardzo bliskie rzeczywistości. Myśmy przychodzili z rodzin, teraz młodzież przychodzi z różnych środowisk, rodzin. Myśmy wychodzili z seminarium przygotowani w tym sensie, że nie było takich potężnych skoków. Życie w seminarium było podobne do życia w rodzinie. Potem byłą parafia i te wszystkie przemiany, ale my mieliśmy to szczęście, że rośliśmy z tymi przemianami i w nich uczestniczyliśmy. Nie było tak, jak teraz, że wychodzi młodzieniec z seminarium przygotowany teoretycznie, żyjący z Bogiem i wchodzi w środowisko, które kompletnie nie żyje z Panem Bogiem i musi je ewangelizować nieomal od podstaw. My trafialiśmy do środowisk ukształtowanych i kontynuowaliśmy pracę naszych poprzedników. Wszystko było poukładane. Pamiętamy przecież czasy przemian ustrojowych. One były tak mocno związane z Kościołem: ruch pielgrzymkowy, ruch „Solidarności”. Teraz wydaje się, że księża muszą uczyć się szukać nowych form ewangelizacyjnych, żeby dotrzeć do tych ludzi, którzy są poza Kościołem. Myśmy aż takich problemów nie mieli. Oczywiście, potem, w trakcie rozwoju kapłaństwa też się zdarzało. Przyszła przepisana ustrojowa, wymiana pieniędzy.
- Jakie wydarzenie w kapłaństwie księdza było najtrudniejsze?
- Ja, po prostu, każde zadanie przyjmowałem i nie widziałem czegoś takiego. Nie przypominam sobie wydarzenia, z którym mocowałbym się daniami i nocami. Wszystko szło tak, z marszu i było przyjmowane jako kolejne z wyzwań i się to rozwiązywało. Na pewno największym wyzwanie było kiedy zostałem dyrektorem „Caritas” diecezji pelplińskiej. To było wyrwanie z tego, co już udało mi się poznać i z tego, co udało mi się poukładać. Chodzi o sprawy duszpasterskie, katechezę, młodzież, dzieci. I nagle wchodzę w świat, który wymaga nauki czegoś nowego. Buduję struktury „Caritasu”, a więc zatrudniam ludzi, uczę się spraw finansowych, podpisuję umowy z różnymi instytucjami. To było z początku dość trudne, bo chodziło też o pogodzenie obowiązków z tamtego świata z obowiązkami proboszcza. Pierwszy, drugi rok tej pracy był dość stresujący, ale potem udało się to wszystko poukładać. Wszystko co jest nowe i pierwsze wydaje się trudne i mozolne, a potem staje się nagle proste.
- Nigdy nie miał ksiądz takich chwil, kiedy myślał, że nie podoła jakiemuś zadaniu?
- Są sprawy, które trzeba rozwiązywać. Ja często powtarzałem i powtarzam moim pracownikom, to co mówił mój świętej pamięci tata. Jak był w wojsku, to zawsze dostawał rozkaz: „Rozkaz wykonać, o trudnościach nie meldować”. Taką zasadę tata nam wpoił. Czasem są osoby, które żyją samymi tylko trudnościami. Tata mawiał też, że jak się na coś decyduje, to ja to realizuję. W każdym powołaniu, w każdym stanie będą konkretne zadania i trzeba je rozwiązywać. Jak zaczniemy rozpaczać, debatować, co by było gdyby..., a może byłoby lepiej tak, a może siak... Dzięki Bogu nie miałem aż takich doświadczeń, które by mnie całkowicie zdołowały. Sami wiemy, że Pan Bóg zawsze daje tyle, ile umiemy unieść. Jak się poddamy na samym początku, to już „kiszka”. Denerwują mnie ludzie, którzy nie podejmują żadnej próby, nie zrobią ani pół kroku, mówią, że nie da się. Rozumiem kogoś, kto zrobi pięć czy pięćdziesiąt kroków i powie, że coś przerasta jego siły, ale nie mogę zrozumieć takiego, który siedzi i nawet nie zaczął. Okazuje się, że jak człowiek zacznie, zrobi jeden krok, drugi, trzeci i już pooooszło. Pewnie, że jest niepokój czy jakaś inwestycja czy w „Caritasie” czy parafii się uda. Czasami taka trudność mobilizuje. Człowiek zwiększa wysiłek, kombinuje. Jest więcej pomysłów i efekt przychodzi. Jak nie ma zadań to człowiek nie musi się męczyć, nie robi błędów, spokojnie siedzi, nikt go nie ocenia i zadowolony. Można i tak życie przejść. To, wydaje się w kapłaństwie jest niemożliwe, bo codziennie są jakieś sprawy, w parafii, w duszpasterstwie.
- Jak to z tymi chórami było? Co ksiądz zawitał na nową parafię, to już bach! I od razu powstawał nowy chór. Ile było tych chórów?
- Dokładnie tyle ile parafii. Gruta, potem Starogard Gd., Kartuzy i potem Jabłowo. Chór w Grucie chyba nie istnieje, bo to były lata osiemdziesiąte. Jak nie ma następcy, to chór się rozpada. Jedyny chór, który istnieje jest w Kartuzach, bo już nauczony doświadczeniem, po Starogardzie, kiedy odchodząc pozostawiłem „Kanatatę”, „Cartusię” przejęła osoba, która jest zawodowym muzykiem i ma etat w gminie. Niestety, w sztuce jest tak, że nie da się pewnych rzeczy podrobić. Jabłowski „Caritas” istnieje.
- Kto zaraził księdza muzyką?
- To środowisko, w którym się wychowywałem. Wszyscy moi wujowie, ciotki, kuzynostwo - wszyscy grają. Każda impreza rodzinna kończy się śpiewem. Ja też chciałem grać. Brat chodził do szkoły muzycznej, a ja się nie załapałem. Potem w seminarium było już więcej czasu, więcej możliwości. Byli koledzy, którzy dobrze grali na gitarze, to siłą rzeczy jak już przyjechałem na pierwsze święta Bożego Narodzenia, to chwaliłem się w rodzinie, że się mogę włączyć z gitara do wspólnego kolędowania. Potem, już w parafii przyszły czasy keyboardów, akordeonu, bo pielgrzymka... A chóry zawsze były. Jak ja sam byłem „dziki”, to zarażałem innych. Ludzie przychodzili, chcieli śpiewać. Też się musiałem uczyć. Dobrze, że takich ludzi spotkałem po drodze, zawodowych muzyków, u których mogłem coś podpatrzyć. Tak jak niegdyś bywało, że ludzie nie w szkołach się uczyli, a szli za mistrzem. Tak się udawało, że tych mistrzów miałem sporo wokół siebie. Chór zawsze był w parafii formą wspólnoty. Są formy oazowe, modlitewne, a ja prowadziłem zawsze poprzez muzykę. Ten chór był nie tylko zespołem muzycznym. Ona ma swoje kolonie, wyjazdy, zimowiska. Jeszcze w Starogardzie były wspólne urodziny. Prawie rodzina. Człowiek się zmienia. Mam trochę mniej czasu, jako proboszcz, ale ja tym żyje. Gdziekolwiek jakaś impreza jest zawsze jestem albo z akordeonem albo z gitarą. Jednak dla ludzi nie jest to już taką wielką atrakcją. Ale przyłączają się, nawet osoby, które są początkowo zaskoczone i po raz pierwszy widzą coś takiego.
- Ksiądz powołał jedyną w Polsce klerycką drużynę WOPR.
- Zawsze lubiłem muzykę i sport. Sport nie wyczynowy, ale gdzieś zawsze była piłka, rower, kulig, narty. To tak się wpisało w to moje zaangażowanie. Kiedy organizowaliśmy kolonie z „Caritasem”, kiedy trzeba było spełnić wszystkie przepisy dotyczące wychowawców, ratowników. Sam nie miałem takich tytułów, a głupio było w tym wieku robić, trzeba było dla kleryków zrobić, a samemu przy okazji. To było 12 lat temu. Co roku organizujemy te kursy. Ja z nimi pływam, zawożę ich i sam mam mobilizację, aby być kondycyjnie dobrym. Trzeba pokazać młodzieży, że dziadek jeszcze potrafi pływać. Ja i tak jeździłbym na basen. Udało się nam wykształcić około 30 ratowników. Pamiętam, że kiedy pokazano nas w telewizji, strasznie się denerwowałem, bo przez 10 minut opowiadałem im o „Caritasie”, a oni nie puścili ani jednego zdania.
- 25 lat kapłaństwa. Próbował sobie to ksiądz poukładać, podsumować? Czy da się to zrobić?
- Dzięki temu, że są te formy obchodów jubileuszu, msza święta i spotkania, to zmusza do refleksji. Ale nie zastanawiałem się. Jest to kolejny rok kapłaństwa. To wszystko tak ucieka szybko, że się nawet człowiek nie obejrzy i będzie następna rocznica. Przygotowuję prezentację, którą pokażę naszym gościom, więc musiałem trochę powspominać. Te 25 lat tylko mnie ugruntowało w tym, że kiedyś tam dobrze zrobiłem. Mam poczucie, że zostawiłem ślad, dobry ślad, że nikt nie będzie płakał i cierpiał. Może kogoś nieświadomie pokrzywdziłem. Człowiek ma szczere intencje, a odbiór jest różny. Kiedy się odwrócę - moje sumienie jest spokojne.
- Co ks. Gerard Jakubiak ma jeszcze do zrobienia?
- W parafii zawsze się znajdzie coś do zrobienia. Nawet jeżeli teraz tego nie widzę, to za dwa lata coś się zawali. Cały czas myślę o zespole, aby wydać płytę. Wisi mi nad głową moja praca doktorska z „Caritasu” i pewnie jeszcze trochę powisi. Będzie głupio pisać jak będę miał sześćdziesiątkę, bo wszyscy będą się dziwić. Ja miałbym to z pierwszej ręki, bo w każdym opisanym wydarzeniu jest cząstka mnie. A kapłaństwo? To, że przez tyle lat się udało, to zasługa ludzi, którzy się za mnie modlili i modlą.
- Dziękuję za rozmowę
Pan Bóg zawsze daje tyle, ile umiemy unieść
KOCIEWIE. - Rozumiem kogoś, kto zrobi pięć czy pięćdziesiąt kroków i powie, że coś przerasta jego siły, ale nie mogę zrozumieć takiego, który siedzi i nawet nie zaczął – mówi ks. Gerard Jakubiak, dyrektor „Caritas” diecezji pelplińskiej.
- Rozmawiał Jarosław Stanek
- 28.05.2008 00:07 (aktualizacja 15.08.2023 22:02)
Data dodania:
28.05.2008 00:07
KOMENTARZE
Autor komentarza: xxxTreść komentarza: Cześć jego pamięciData dodania komentarza: 8.06.2024, 09:28Źródło komentarza: Cześć i Chwała Bohaterowi! Mateusz Sitek zginął w obronie Wolnej Polski!.Autor komentarza: tutamTreść komentarza: Pamiętam. Starogardzkie MZK podstawiły autobusy do Pelplina.Data dodania komentarza: 7.06.2024, 22:53Źródło komentarza: 25. rocznica wizyty Jana Pawła II w PelplinieAutor komentarza: tutamTreść komentarza: Pod Starogardem, mniej więcej w kierunku na Pelplin/Rywałd, powstała nowa farma wiatrakowa. Widzę ją z trzeciego piętra na ul. Gdańskiej, bo mam świetny widok na las w tym kierunku. Wiatraki jeszcze się nie obracają. Tak blisko miasta wiatraków jeszcze nie było.Data dodania komentarza: 7.06.2024, 22:51Źródło komentarza: Z OSTATNIEJ CHWILI: Wicestarosta powiatu starogardzkiego zrezygnował ze stanowiskaAutor komentarza: yogTreść komentarza: gnać pałami tych zlodziejiData dodania komentarza: 7.06.2024, 15:45Źródło komentarza: STOP ideologii Zielonego Ładu i centralizacji Unii Europejskiej! KONFERENCJA PRASOWA JAROSŁAWA SELLINA I KACPRA PŁAŻYŃSKIEGOAutor komentarza: Andrzej ŁankowskiTreść komentarza: W prywatnym archiwum w Liniewie jest zdjęcie zrobione ukratkiem z momentu wykonywania morderstwa.Data dodania komentarza: 7.06.2024, 11:58Źródło komentarza: FELIETON: Pamięć o niemieckiej szubienicyAutor komentarza: Bez podpisuTreść komentarza: To bandyci🤣Piłka nożna bez policji!!!Brawo chłopaki💪Data dodania komentarza: 1.06.2024, 10:35Źródło komentarza: 4 osoby odpowiedzą za odpalanie rac i świec dymnych podczas meczu na pelplińskim stadionie
Reklama
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze