- Wiele z tych wezwań jest niepotrzebnych. Może z państwa pomocą uda się przekazać jakiś komunikat, który nieco uspokoi ludzi. To, co się obecnie dzieje, nosi już znamiona zbiorowej histerii. Nakłaniając nas do likwidacji gniazd szerszeni i os poza posesją, na przykład w lesie, ludzie wydają się czasami zapominać, kto tu jest gościem, a kto stałym mieszkańcem.
Trudno twierdzić, że zwalczenie agresywnych owadów nie leży w gestii Straży Pożarnej, ale co się stanie, gdy zajęci likwidacją gniazd os czy szerszeni strażacy nie dotrą na czas tam, gdzie naprawdę będą się liczyć sekundy i w pożarze zagrożone będzie czyjeś życie?
Szantażyści Straży Pożarnej
- Ludzie dzwonią do nas niemal bezustannie – mówi dyżurny operacyjny powiatu starszy aspirant Sławomir Osnowski. – O... właśnie mam telefon, proszę chwilę poczekać.
Po krótkiej chwili rozmowy pan Sławomir przełącza telefon w tryb głośnomówiący. Jakaś kobieta dzwoni właśnie w sprawie porady odnośnie dużej ilości os, które zebrały się przed sklepem z powodu przypadkowo rozrzuconego po chodniku cukru.
- Czy mogę bezpiecznie spłukać ten cukier wężem z wodą? - pyta.
- Tak, myślę, że powinna pani tak postąpić – odpowiada pan Sławomir.
- To nie było wezwanie, tylko uprzejma prośba o poradę - pan Sławomir odkłada słuchawkę i wraca do rozmowy ze mną. - Czasami zdarzają się jednak bardzo roszczeniowe postawy rozmówców, którzy w wielu przypadkach posuwają się nawet do kłamstwa i szantażu.
- Jak to szantażu? - nie ukrywam zdumienia.
- Gdy odbieramy telefony ze zgłoszeniem gniazd os lub szerszeni do likwidacji, przeprowadzamy wywiad mający na celu zebranie możliwie dużej ilości informacji, a nade wszystko stwierdzenie, czy interwencja jest możliwa. Pytamy o to, czy gniazdo jest widoczne, gdzie jest umiejscowione, jak wysoko nad ziemią. W przypadku, gdy likwidacja gniazda wymaga prac rozbiórkowych (na przykład gniazdo znajduje się pomiędzy belkami), doradzamy wynajęcie specjalistycznej firmy, gdyż Straż Pożarna nie jest uprawniona do interwencji w takich przypadkach. Otóż zdarza się, że ludzie kłamią. Mówią, że gniazdo jest widoczne, żeby zmusić nas do przyjazdu. Liczą na to, że skoro już przyjedziemy, to zajmiemy się tym problemem, mimo że nie mamy do tego uprawnień.
- A dlaczego nie podejmujecie państwo prac rozbiórkowych, gdy sytuacja tego wymaga?
- Czasami takimi działaniami można wyrządzić większe szkody materialne, niż przewiduje osoba zgłaszająca gniazdo do likwidacji. Może to prowadzić do różnego rodzaju roszczeń, czego chcielibyśmy uniknąć.
- No dobrze, a co z szantażystami?
- Ta grupa ludzi dzwoni do nas i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazuje likwidację gniazda bez względu na to, czy stanowi ono istotne zagrożenie, czy nie. Na jakiekolwiek próby tłumaczenia przyczyn, z powodu których interwencja nie jest możliwa, reagują zwykle stwierdzeniem: „Pracujecie dzięki moim podatkom, więc żądam likwidacji tego gniazda”. Przy dalszym tłumaczeniu z naszej strony odkładają słuchawkę kończąc rozmowę słowami. „Dobrze, w takim razie proszę przyjąć do wiadomości, że fakt istnienia niebezpiecznych owadów został zgłoszony. Wiem, że nasza rozmowa została nagrana i jeśli zdarzy się coś złego mnie lub moim dzieciom, dopilnuję, aby ponieśli państwo tego konsekwencje jako instytucja, która nie zareagowała na wezwanie. Nagranie tej rozmowy będzie tego dowodem”.
- I co wtedy?
- Ja myślę, że to wszystko z powodu braku opłat za nasze usługi. Był kiedyś przypadek wezwania straży na poddasze domu, gdzie podobno było miejsce zabaw dzieci właściciela. Na miejscu okazało się, że gniazdo os znajduje się pomiędzy belkami. Zgodnie z procedurą strażacy poinformowali, że nie mogą usunąć gniazda, ale można w tym celu skorzystać z usług specjalistycznej firmy i w tym wypadku koszt całej operacji wyniesie około 20 złotych. „Trzeba płacić? A, to nie – nie ma sprawy. Może jednak niech to gniazdo zostanie. Aż tak mi nie przeszkadza” - stwierdził właściciel. Strażacy byli tak zbulwersowani jego beztroską, że poszli do najbliższego sklepu i sami, za własne pieniądze kupili środek chemiczny, którym spryskali szczelinę, z której wylatywały owady. Przynajmniej tyle mogli zrobić, by zapewnić bezpieczeństwo dzieciom.
Likwidować czy nie?
- A kiedy właściwie gniazdo os lub szerszeni powinno zostać zlikwidowane?
- Dzieje się tak wtedy, gdy mamy do czynienia z gniazdem znajdującym się w obrębie posesji i stwarza zagrożenie. Duży problem stanowią gniazda owadów znajdujące się poza posesją. Ludzie zwykle bez większych oporów zgłaszają potrzebę likwidacji takich gniazd. Zapominają, że prosząc o likwidację gniazda w lesie, każą nam często bez wystarczających przesłanek ingerować w środowisko naturalne. Jakiś czas temu dostaliśmy zgłoszenie likwidacji gniazda szerszeni, ponieważ znajdowało się rzekomo zbyt blisko obozu harcerskiego. Gniazdo zostało założone przez owady w naturalnym miejscu, czyli w spękanym pniu drzewa. Ludzie powinni zrozumieć, że przebywając w takich miejscach są narażeni na spotkania z niebezpiecznymi owadami. Co innego w przypadku, gdy owady zakładają gniazda w ludzkich domostwach - wtedy to one są intruzami. W przypadku harcerzy mamy sytuację dokładnie odwrotną. Mieliśmy też zgłoszenie od leśnika. Szerszenie miały gniazdo w pobliżu miejsca wyrębu. Przecież to jest ich naturalne środowisko. Jeśli dalej tak pójdzie, to będziemy wzywani do wyłapywania żmij z miejsc ich naturalnego występowania, by ludzie mogli beztrosko spędzić wakacje na łonie natury.
- Jak w takim razie powinniśmy postępować?
- W miarę możliwości unikać kontaktu z niebezpiecznymi owadami, ale także być przygotowani na tę ewentualność. Osoby uczulone powinny mieć zawsze w pobliżu konieczne leki. Każdy przypadek użądlenia powinien być traktowany poważnie. Nigdy nie wiemy, czy nie wywoła on poważniejszych skutków. Najlepiej więc bezpośrednio po takim incydencie zasięgnąć porady lekarskiej. Gdy już istnieje konieczność usunięcia gniazda, a straż nie ma możliwości tego uczynić, radzę skorzystać z usług profesjonalisty, niż próbować robić to samemu.
Pogromcy szerszeni w akcji
- Czy jest możliwość wzięcia udziału w akcji likwidacji gniazda szerszeni lub os? - pytam. W tym momencie dzwoni telefon.
- Właśnie odebrałem zgłoszenie potrzeby likwidacji gniazda szerszeni we wsi Pogódki – oznajmia pan Sławomir. Likwidacją zajmie się Ochotnicza Straż Pożarna ze Skarszew, ale może pan tam pojechać. Pana przewodnikiem będzie dowódca zmiany aspirant sztabowy Marek Landowski.
- Musimy się pośpieszyć – rzuca krótko pan Marek i po chwili mkniemy w kierunku Skarszew.
- Normalnie taką interwencją zajęłaby się jednostka straży ze wsi Pogódki, ale mają obecnie uszkodzony ubiór ochronny i dlatego pojedzie do nich OSP ze Skarszew. Taki ubiór ochronny jest niezbędny przy likwidacji gniazd szerszeni i os, a kosztuje około 500 złotych. Procedura likwidacji polega zwykle na umieszczeniu gniazda wraz z owadami w specjalnym worku. Następnie owady są wypuszczane na wolność, zwykle w lesie, z dala od siedzib ludzkich. O ile to możliwe, staramy się nie zabijać owadów.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już we wsi Pogódki. Od razu dostrzegamy samochód Straży Pożarnej, który stoi przy skrzyżowaniu dróg. Komendant Gminnych Ochotniczych Straży Pożarnych w Skarszewach Roman Gradulewski i druh Tomasz Zalewski zasięgają informacji odnośnie dojazdu do miejsca, z którego nadeszło zgłoszenie. Po chwili znajdujemy posesję Renaty Sergiel.
- Wyjechałam na miesiąc, a po powrocie okazało się, że w pomieszczeniu gospodarczym zagnieździły się szerszenie – opowiada pani Renata. - Gdy żył mąż, to często ktoś się tam krzątał i szerszeni nie było. Teraz najwyraźniej uznały, że mogą się tam osiedlić. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłam latające mi nad głową owady. Boję się tam przebywać, bo przecież każdy nagły ruch może sprawić, że poczują się zagrożone i zaatakują. Gniazdo budują mniej więcej od tygodnia.
Ostrożnie wchodzimy do pomieszczenia. Pod sufitem wisi okrągłe gniazdo. Nie jest jeszcze skończone – widać stworzone przez szerszenie struktury przypominające pszczele plastry, w których przebywają ich larwy. Przy gnieździe krząta się około 10 dorosłych owadów. Wlatują przez szparę pod zadaszeniem. Na nasz widok nie reagują. Ostrożnie zbliżam aparat do gniazda. Ma ono około 17 centymetrów średnicy. Gotowy do szybkiej ewakuacji robię zdjęcie z odległości 20 centymetrów używając lampy błyskowej. Ku mojemu zdziwieniu owady nie reagują na silny błysk flesza. Zbliżam aparat jeszcze bardziej i robię kilka następnych zdjęć – także brak reakcji.
- Słabo rozwinięty układ nerwowy – komentuje pan Marek, gdy dzielę się z nim swoimi obserwacjami.
Tymczasem pan Tomasz jest już gotowy. Przywdział właśnie strój ochronny i zbliża się do gniazda. Na wszelki wypadek odchodzimy nieco dalej. Używając drabiny pan Tomasz szybko i bez wahania odrywa gniazdo z owadami od sufitu i już po chwili zjawia się przy nas trzymając w ręku worek. Z wnętrza worka dobiega jedynie ciche bzyczenie.
Polak by tego nie przeżył...
- Proszę się jeszcze dzisiaj nie zbliżać do miejsca, gdzie było gniazdo – poucza właścicielkę posesji pan Roman. - Nadlatujące szerszenie mogą być bojowo nastawione, gdy nie znajdą gniazda. Z szerszeniami i osami nie ma żartów. Jakiś czas temu mój znajomy postanowił wyrównać drogę koło swojej posesji. Nie zauważył gniazda os w ziemi. Gdy wbił tam szpadel, zaatakował go cały rój. Uciekł do domu, jednak został użądlony. Gdy wszedł, żona od razu powiedziała, że musi jechać do lekarza. On jednak nie chciał. Twierdził, że czuje się dobrze. Żona jednak stanowczo kazała mu wyjść i wsiąść do samochodu. Gdy otwierał drzwi do samochodu, nie mógł już otworzyć oczu, tak szybko spuchła mu twarz. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
- I jaki z tego morał? Trzeba słuchać żony! – śmieje się pani Renata.
- Opowiem jeszcze jedną historię – ciągnie pan Roman. – Strażacy mieli kiedyś do usunięcia bardzo duże gniazdo szerszeni. Było w bardzo trudnym miejscu – w barakowozie, pomiędzy podbitką a dachem. Wykombinowali więc, że jeden z nich szybko wyrzuci gniazdo na zewnątrz przy pomocy łopaty, a inni przykryją je workiem. Plan niestety się nie udał. Gdy tylko gniazdo znalazło się na zewnątrz - a było ono naprawdę duże – wyleciała z niego chmara szerszeni. Wszyscy rzucili się do ucieczki, a rój owadów dopadł tego z łopatą. Mimo że miał strój ochronny, owady zdołały się przebić. Został użądlony 15 razy w głowę. Stracił przytomność i został przewieziony do szpitala. Tam, po jakimś czasie, gdy jego stan uległ poprawie, otworzył oczy i zobaczył nad sobą trzech lekarzy. - Ma pan wielkie szczęście, że nie jest pan Polakiem. Żaden Polak by tego nie przeżył – stwierdzili zgodnie lekarze.
- A kim on był? - pytam zdziwiony.
- Polakiem oczywiście... Tylko miał obco brzmiące nazwisko – Digiusto – śmieje się pan Roman.
- Tak, tak, tę historię znają tu chyba wszyscy strażacy – potwierdza pan Marek.
Nasi klienci są zadowoleni
Wkrótce wracamy w kierunku Skarszew.
- Pewnie teraz zjadą w lesie na pobocze i wypuszczą te szerszenie – objaśnia pan Marek. - Czasami zgłoszeń jest tyle, że zbiera się kilka worków i dopiero potem wypuszcza się wszystko jednorazowo. Te zgłoszenia też czasami są bardzo dziwne. Ludzie potrafią wzywać Straż Pożarną tylko z powodu dużej ilości os w otoczeniu. Czasami nie wiedzą, czy w pobliżu jest gniazdo. Być może w ogóle go nie ma. Trudno wtedy wymagać od nas chwytania poszczególnych owadów. Z gniazdami w nietypowych miejscach też jest czasami kłopot. Zdarza się, że nie jest możliwe usunięcie gniazda w całości. W krótkim czasie osy lub szerszenie potrafią wtedy je odbudować i nagle okazuje się, że ponownie musimy jechać w to samo miejsce. Ogólnie jednak nie narzekamy. Większa ilość wezwań świadczy o celowości utrzymywania Straży Pożarnej. Pomaga też w walce o dodatkowe fundusze na sprzęt. Świadczy o tym, że jesteśmy potrzebni. Myślę też, że znakomita większość osób zwracających się do nas o pomoc jest z naszych usług zadowolona.
Wracam do domu i rozmyślam. Też miałem trochę doświadczeń z szerszeniami i osami. Jako chłopiec likwidowałem gniazda os w miejscach naszych zabaw. Zwykle robiliśmy to używając długiego patyka. Najczęściej kończyło się to pojedynczym użądleniem. Uciekałem szybko, ale owady zawsze potrafiły mnie dopaść. Teraz sobie myślę, że to wojowanie z osami było niepotrzebne i wynikało bardziej w dziecięcego pragnienia przeżycia dreszczyku emocji, niż z rzeczywistej potrzeby usunięcia zagrożenia. Gniazda os często znajdowały się w pobliżu miejsc naszych zabaw. Niektórych z nich ze względu na ich umiejscowienie nie byliśmy w stanie zlikwidować. Musieliśmy więc codziennie bawić się w ich pobliżu. A jednak jedyne użądlenia, jakie pamiętam, to te podczas niszczenia gniazd – ich domów. W sumie nie ma się co dziwić – każdy w takiej sytuacji broniłby swojego. Jedynie obrona gniazda lub przypadkowe uciśnięcie prowokuje te owady do użądlenia. Nie zaobserwowałem nigdy ataku podczas przepędzania os z chętnie pałaszowanych przez nie różnego rodzaju słodkości – nawet, gdy obsiadły je w dużej liczbie. Można to porównać do ataku złoczyńców na dom i supermarket. Domownicy będą próbować bronić swojego miejsca życia. W supermarkecie natomiast tłum przypadkowych, niezwiązanych ze sobą klientów rozbiegnie się w popłochu we wszystkie strony. Tak właśnie robią osy. One dobrze wiedzą, kiedy są intruzami.
Czy my, wypoczywając na łonie natury, także o tym wiemy?
Osy, szerszenie... Już prawie zbiorowa histeria
KOCIEWIE. Pogromcy szerszeni w akcji. - Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było tyle wezwań związanych z zagrożeniami ze strony owadów jak w tym roku – stwierdza zastępca komendanta powiatowego Straży Pożarnej w Starogardzie Gdańskim starszy kapitan Adam Jastrzębski.
- 16.08.2008 00:07 (aktualizacja 23.08.2023 09:38)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze