W nocy z 24 na 25 grudnia rocznica urodzin Jezusa - Syna Bożego.
Tak było: uboga, ciemna, ciasna stajenka - grota gdzieś w dzisiejszym Izraelu, Maria i Józef, żłóbek, wokół porozrzucane sianko, zdziwiony wół i osioł. Na dworze cisza, ciemno, zimno, tylko gdzieś z wysokiej góry dobiega srebrzysty głos anielskiego chóru obwieszczającego narodziny Boga.
Ja jestem ze wsi. Boże Narodzenie z mojego dzieciństwa. Na Boże Narodzenie zawsze był śnieg i mróz. I to taki mróz, że okienka w chlewiku wyglądały jak z rosyjskiej baśni filmowej, którą zawsze puszczali w Wigilię rano w telewizji. Mróz wymalował na nich kunsztowne zimowe bukiety, a szyby ledwie-ledwie przepuszczały światło z lampy. Tam w chlewiku życie biegło swoim rytmem. Zawsze po wieczerzy wigilijnej tatko szedł z opłatkiem do zwierząt, do tych świadków Narodzenia Pańskiego. Szłyśmy razem z nim. Tatko otwierał ocieplone słomą drzwi i wchodziliśmy do tego innego świata. Na dworze ciemno, zimno, srogo, a z chlewika buchało ciepłem i gościnnością… Z kurnika witały nas kury rozespanym: „Kooookoooookokokoooo”. W półmroku jedna świnka drugiej śwince dostojnym „Hrum” przekazywała informację „Spokojnie, to tylko nasz gospodarz”. Za to w popłoch wpadało stadko malutkich, różowiutkich prosiaczków z pozakręcanymi ogonkami, które szybko, szybko, całą zgrają i z piskiem - krzykiem chowało się za plecami swojej mamy - maciory. Stamtąd już śmiało wystawiało swoje śmieszne, czyściutkie ryjki i już z większą odwagą „pyskowało” przybyłym. Z szpar między deskami w suficie zwisały drobiny siana i słomy. Dzisiaj myślę sobie, że podobnie pewnie było wtedy w stajence w Betlejem. Wół z osłem pewnie równie przyjaźnie przyglądali się nowonarodzonemu Synowi Człowieczemu i z zadowoleniem puszczali parę z chrap, że oto tej nocy Największy z Wielkich zaszczycił ich swoją obecnością.
A chór anielski? Kiedy było się dzieckiem, to ten chór słyszało się podczas Pasterki. U nas, w kościele w Pączewie, na tej mszy zbierały się tłumy. To była taka wyjątkowa msza, na której można było spotkać rzadko widywanych znajomych, którzy odwiedzali rodziny z naszej parafii ten raz do roku. Oczywiście trzeba było zobaczyć, która z koleżanek przyszła w nowej czapce na głowie, z nowym szalikiem, rękawiczkami albo torebką. Ale najważniejsze było, kiedy już świętej pamięci organista Józef Szefer zagrał „Gloria, Gloria in excelsis Deo”. To były tak niezrozumiałe słowa, ale z takim patosem odśpiewane, że ich autorem musieli być Anieli! Więc ten fragment kolędy śpiewało się głośniej i z większym zapałem, bo obwieszczał on Wielką Nowinę! Chwała na wysokości Bogu! I śpiew ten wydawał się takim wtórowaniem Aniołom! Na żadnej innej mszy nie miało to takiej wagi, jak właśnie na Pasterce. Potem była chwila zadumy nad dla dziecka niepojętym, a zatem świadczącym o wielkości samego wydarzenia, opisem narodzin Jezusa: „ogień krzepnie, blask ciemniej, ma granice nieskończony”. A na koniec, a może tak mi się tak wydaje, że na koniec, organista Józef intonował kociewskie „Zagrzmiało, rujnyła w Betlejem ziemnia, nie było, nie było Józefa doma”… A po Pasterce przed kościołem każdy każdemu składał życzenia. W drodze do domu mijało się znajomych – i dobrze się im życzyło. Taka zupełnie wyjątkowa noc. Noc bez cienia zła.
A w kościele oczywiście żłóbek, do którego w Boże Narodzenie po mszy świętej kolędowały tłumy, żeby pokłonić się. W zeszłym roku ówczesny ksiądz proboszcz Henryk Martin przywrócił tradycję nabożeństw powitalnych dla dzieci. Jak mówił, żłóbek jest po to, aby pomóc nam wyobrazić sobie scenerię narodzin Boga w stajence, wczuć w klimat życia Świętej Rodziny. W takiej aurze łatwiej przychodzi modlitwa: za rodziców, babcie i dziadków, przyjaciół, znajomych, a może i wrogów… Ksiądz Martin wielokrotnie akcentował potrzebę pokory wobec Boga i czasu, który jest nam od Niego dany, bo te święta mogą być naszymi ostatnimi…
I oczywiście choinka. Pamiętam łańcuchy z kolorowego papieru, strzępki waty imitujące śnieg i oczywiście świeczki. Najpierw takie prawdziwe, przyczepiane na takich talerzyczkach. Później takie z wkręcanymi żaróweczkami. Jak się któraś przepaliła, to reszta łańcucha nie świeciła. Ba. Najlepszą zabawą było lekkie odkręcanie jednej ze świeczek – wtedy druga osoba tak długo musiała dokręcać żaróweczki, aż w końcu łańcuch płonął światełkiem. Wieczorami obowiązkowo trzeba było iść na spacer przez wieś. W erze zasłon i nieszczelnych okien można było usłyszeć kolędujące przy blasku choinek rodziny. Potem nastąpiła era okien PCV i metalowych żaluzji. Nie można już było usłyszeć śpiewających ludzi, ani nie można było zobaczyć zapalonych na choince świeczek. Teraz, w erze rolet, drzewka znowu widać, ale ludzi śpiewających bożonarodzeniowe piosenki dalej nie słychać. Może przestali śpiewać w gronie rodziny? Nie… Na pewno nie… To byłoby zbyt okrutne wobec Boga…
I pamiętam wycieczkę do fabryki bombek w Starogardzie Gdańskim. Nie plastikowych czy z tworzywa sztucznego. To były bombki szklane, ręcznie malowane. W fabryce bombek w koszach leżały uszkodzone, obtłuczone czubki i inne ozdoby, które można było sobie wziąć. Ręce potem były poranione, ale za to bombki – prosto z fabryki! A dzisiaj? Kto z podstawówki wie, gdzie była fabryka bombek? Starogardzkie ozdoby już dawno wytłuczone, ale sentyment do nich pozostał… I dlatego na naszej choince są tylko cukierki i świeczki.
Jutro wigilia klasowa. Z moimi 18-letnimi samochodziarzami będziemy przy jednym stole robić figurki z kolorowych papierów i z cukierków. Każdy z każdym wymieni się własnoręcznie zrobioną figurką, w której wykonanie włoży kawał własnego serca. I z tymi figurkami, z bożonarodzeniowymi życzeniami i kolędą pójdą do pracowników szkoły. Tak zarządziłam. Wpajam w nich poczucie sprawiedliwości, odpowiedzialności i wiary w dobro. Dlatego czytałam im artykuł o Aniołach z jednego z listopadowych numerów „Gazety Kociewskiej”. Wczoraj spytałam tych moich chłopaków: wolicie robić Aniołki czy Mikołaje? Aaaaaaaniołki, bo Mikołaje, to takie sztuczne są… Ciekawe, czy sprostamy zadaniu…
„Stary już Pambóg, ileż lat może mieć, ile tysięcy! Człowiek sta dożyje i już do niczego, prochno, a On od początku czuwa! A gospodarstwo jego to nie kawałek łąki, piachu, koń, krowa, o, jego gumno długie, szerokie, za rok, za dziesięć lat nogami nie obejdziesz. I sprawiedliwie gadacie, dziadku, za dawno Pan Jezus porządki robił, przydałoby sie, żeb znowuś na ziemie zstąpił, zobaczył, co nawyrabiało sie, poładził, poratował”. Wkrótce urodziny Pana Boga. Czego Mu życzyć?
(wykorzystano fragment „Konopielki” Edwarda Redlińskiego)
Reklama
Gloria, Gloria in excelsis Deo
KOCIEWIE. Na żadnej innej mszy nie miało to takiej wagi, jak właśnie na Pasterce. Potem była chwila zadumy nad dla dziecka niepojętym, a zatem świadczącym o wielkości samego wydarzenia, opisem narodzin Jezusa: „ogień krzepnie, blask ciemniej, ma granice nieskończony”. A na koniec, a może tak mi się tak wydaje, że na koniec, organista Józef intonował kociewskie „Zagrzmiało, rujnyła w Betlejem ziemnia, nie było, nie było Józefa doma”… A po Pasterce przed kościołem każdy każdemu składał życzenia.
- 25.12.2008 20:00 (aktualizacja 13.08.2023 04:49)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze