Cukiernia „Maraska”. Garść jarzębiny w czekoladzie proszę.
Uderzył deszcz. Wiatr szarpał drzewa. Cała wieś wyglądała jak jeden wielki sztorm. Strugi deszczu smagały jej twarz. Dziewczyna biegła. „Kościoły wyglądają jak okręty, chociaż właściwie słowo „jak” jest tutaj niepotrzebne – one są okrętami. Wszak płyniemy w nich (albo ulegamy iluzji, że płyniemy – na jedno wychodzi) przez ocean czasu” - pisał kiedyś Tadeusz Majewski. Płynęła rwącą po ulicy falą jak rozbitek do celu… Dotarła do świątyni. Tak… Ten okręt przycumował do portu Pączewo już w XIV wieku… Niebo rozerwała bruzda grzmotu… Zgrabiałą z zimna, bladą, drżącą ręką przekręciła w zamku klucz. Gotyckie odrzwia skrzypnęły. Przestąpiła próg. W półmroku jakby zawirowało. Popłynęła przez ocean czasu…
Zaczęła od ław. Gałganek w jej ręku przecierał chropowate powierzchnie starych desek. Na ławach, w drewnianych ramkach, pożółkłe karteczka pod szczątkami szybek uparcie, bezgłośnie ogłaszały, że oto tutaj na mszy zasiądzie… dusza… Człowiek o nazwisku z karteczki już dawno zmienił czasoprzestrzeń. Obcuje teraz ze swoimi przodkami na łąkach niebieskich. Kolejne tabliczki odkurzały w jej pamięci ludzi, o których istnieniu już zapomniała, o których istnieniu nie miała pojęcia… Franciszek, Józef, Władysław, Konstancja… Piękne imiona, stare imiona. W niedzielę wszyscy oni będą razem z żywymi wznosić hymny do Najwyższego. Dziewczyna Pomyślała: „Czyja ręka tak kaligrafowała w pośpiechu literki? Jak długo jeszcze atrament z pióra będzie dopominał się ludzkiej pamięci o owych ludziach?”. Tabliczki uświadomiły jej, że kościół to taki dom dusz… Ileż pokoleń dusz naszych bliskich się w nim spotyka…
W kościelnych ławkach tętni życie. Gałganek w dłoni dziewczyny nieubłaganie niszczył gromadki drewnianego prochu pieczołowicie wynoszone przez korniki z korytarzy w deskach. Korniki mieszkają tutaj zapewne od stuleci. To już któreś-setne pokolenia tych małych żyjątek. Mama Kornikowa z tatą Kornikiem całe życie w pocie czoła zdobywają w kościele pokarm dla Korniczków. Bo Korniczki to dobre dzieci. Które inne stworzonka całe dnie spędzają w kościele? Nikt ich nie widział, nie słyszał. Grzeczne takie przez dziurki - otworki w deskach wsłuchują się w odgłosy kościoła, może w główkach szumią im później organowe koncerty… Psssssst… Dajmy im spokój… Nie przeszkadzajmy… No może najwyżej gałgankiem pomóżmy rodzinkom Korników sprzątnąć ów niepotrzebny pył…
Na kościelnych ławach tętni życie. Wyryto na nich całe mapy informacji. Tak, tak, dziewczyna pamięta! To było wtedy, kiedy w wyjątkowej, świętej atmosferze kościoła religię wykładał ksiądz proboszcz. Dzieci siadywały w ławkach dla dorosłych i wpatrując się w kapłana wsłuchiwały w te trudne do ogarnięcia dziecięcym rozumem słowa. Niektórzy byli mniej cierpliwi niż korniki. To dzięki nim dziewczyna mogła teraz oddać się lekturze wyrytych słów, przekazów, piktogramów. Tu siedział Wojtek. Dziewczyna pamięta go. Wtedy czuł chyba potrzebę zaznaczenia swojego terytorium, może upamiętnienia siebie dla następnych generacji... Przebite serduszko dowodzi, że komuś w głowie były akurat amory. Miłość do bliźniego to właściwe uczucie w tym miejscu. Da się jeszcze odczytać inicjały spod strzały. On kochał Ją, może Ona Jego… Ciekawe, czy to uczucie, utrwalone na kościelnej ławce przetrwało? Może była to akurat ta brutalna odmiana, kiedy drugie serce nie rozumiało pierwszego. Czy myślą jeszcze o sobie? A może już zapomnieli, a może śmieją się z młodzieńczych wzlotów… Na ławach kościelnych zapisane są ludzkie historie…
Pod kościelnymi ławami też tętni życie. Kilka lat temu, kiedy jeszcze Wieczne Adoracje naprawdę były wieczne i trwały przez okrągłą dobę, dziewczyna siedziała w środku nocy, było wtedy coś koło drugiej, w ostatniej ławce koło usypiającego kompana. W świątyni panowała absolutna cisza. Pan Jezus w wielkiej monstrancji wystawiony był na oświetlonym ołtarzu. Dziewczyna wodziła wzrokiem po malowidłach, figurach… I wtedy zjawiła się ona… wcale nieprzestraszona gospodyni na swoich włościach – mysz kościelna. Dziewczyna z daleka nie mogła dojrzeć – miała też owa myszka na sobie fartuszek w czerwone groszki i chusteczkę na łebku czy nie, trzymała w łapkach miotełkę czy też nie?... Wlokąc za sobą cienki, szary ogonek pobiegła myszka wokół stołu Pańskiego. Spojrzała w głąb kościoła i upewniwszy się, że ktoś czuwa przy Najświętszym Sakramencie, udała się w swoją stronę, zapewne sprawdzić porządki w kolejnych zakamarkach. Ta myszka nie dawała dziewczynie spokoju. A raczej podstawy jej egzystencji. Co ta biedna mysz kościelna miała w zamian za swoją pracę? Kto i czym ją żywił? Którym pokoleniem myszy kościelnych była? Co przekazali jej poprzedni stróże świątyni, od których przejęła obowiązki? „Cóż by to był za kościół bez swojej myszy” – pomyślała dziewczyna kończąc odkurzanie ławek.
Miotła w rękach dziewczyny sprawnie śmigała pod klęcznikami, podrzucała ze szpar w deskach kurz. Dotarła do św. Antoniego. Św. Antoś intrygował dziewczynę od zawsze, a szczególnie ta jego fryzura i ilość koralików w różańcu. Zawsze czuła podziw dla owego mistrza - twórcy figury, który tak zdecydowanie ułożył fałdy rozkloszowanego habitu. Jedno tylko niedopatrzenie nie dawało jej spokoju – książka bez literek, którą święty trzyma w dłoni. Kto ma w niej zapisać karty? Jakie historie utrwalić? Hm… Po drugiej stronie ołtarza Serce Jezusa. Oj, musiało ono przeżyć swoje… Palec Chrystusa nie przetrwał wichrów czasu. Serce jednak ma się dobrze. Będzie jeszcze ucieczką dla rozbitków przez lata lateczne… Chrystus będzie w kościele czekał cierpliwie, w tej swojej szacie w orientalny wzór. Artysta, który owe floresy namalował złotą farba na czerwonym tle, musiał być wrażliwy, może nawet przewrażliwiony…
Deszcz dzwonił o szyby ze wszystkich stron. Chłód jakby odpuszczał. Dziewczyna nie czuła się samotna. Spojrzała na ołtarze. O tak. W pączewskim kościele wśród tych wielu aniołków na ołtarzach nie można czuć się samotnym. Tak… anioły również w tym kościele mogą poprowadzić nocą… Są na każdym ołtarzu - mniejsze, większe, same główki ze skrzydełkami, całe postaci, modlące się, śpiewające, smutne, wesołe… Cóż to musiał być za artysta, który je rzeźbił! Te malutkie, pyzate pewnie dostały buźki po jego dzieciach. Te większe, wznoszące ręce w dostojnym pląsie, powstały, kiedy ów rzeźbiarz zapewne był bardzo szczęśliwy i chciał się swoim nastrojem podzielić. Kiedyś, gdy jesiennymi wieczorami dziewczyna siadywała w ławce, niewidzącym wzrokiem patrzyła na aniołka na szczycie niebieskiego ołtarza. Z perspektywy tamtego miejsca wyglądał jak groźny zawodnik sumo wstępujący na tatami. Kiedyś w końcu wytężyła wzrok… Toż to najweselszy aniołek w kościele! Jakby przyklaskiwał w skocznym tańcu! Jak to pozory mogą mylić. Z tymi pączewskimi aniołkami to choćby i wieczność przeżyć. Ileż ich tutaj? Będzie koło piętnastu. I może jedynie boki czarno-złotego ołtarza, jakby stylizowane cherubiny, powodowały, że czuła niepokój. O nie! Zapomniała o najpiękniejszym, strojnym w kolorowe szaty Archaniele Michale, który usadowił się na stropie ambony. Sroga mina, miecz i waga – to on pogromca szatana i szafarz sprawiedliwości Bożej. Takie pączewskie memento mori…
A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój/
Znowu w drogę, w drogę trzeba iść, w życie się zanurzyć/
Nagle ptaki budzą mnie tłukąc się do okien…
Jarzębiny zabrakło…
P.S.
To miało być opowiadanie o sprzątaniu kościoła. Za taką formę i treść obwiniam jarzębinę w czekoladzie i Budkę Suflera…
Kościół od środka
KOCIEWIE. Na kościelnych ławach tętni życie. Wyryto na nich całe mapy informacji. O sprzątaniu kościoła w Pączewie - A.D. 2009
- 05.02.2009 00:00 (aktualizacja 16.08.2023 23:27)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze