Jerzy jest 45 - letnim, żonatym mężczyzną. Wraz z żoną i synem mieszka oraz prowadzi samodzielną działalność gospodarczą w niewielkiej miejscowości nieopodal Starogardu Gd. Próbę leczenia podjął na początku bieżącego roku. Bezpośrednim powodem zgłoszenia się był nacisk ze strony członków najbliższej rodziny. Bliscy obiecali wspomóc go finansowo w rozwiązaniu problemów, do których doprowadziło uprawianie przez niego hazardu. Jednakże warunkowali oni swoją pomoc podjęciem przez Jerzego stosownej terapii.
– Pierwszy kontakt z grami losowymi miałem jeszcze jako dziecko, kiedy rodzice w grze liczbowej wygrali znaczną ilość pieniędzy – opowiada Jerzy.
Tak niewinna wygrana, w subiektywnym przekonaniu chłopca, zrodziła skłonność, jak sam to nazywa, do „łatwych pieniędzy”.
– Kolejnym doświadczeniem z hazardem, które pamiętam, był zagraniczny wyjazd. Jako nastolatek zaszedłem do salonu gry. Do dziś pamiętam panujący tam klimat ekscytacji i dużych pieniędzy. Zaryzykowałem i zainwestowałem niewielką posiadaną gotówkę w grę na automacie – opowiada z nostalgią Jerzy. – Wygrałem za pierwszym podejściem, a wygrane pieniądze pozwoliły mi na dostatnie życie na zagranicznym wyjeździe oraz zaistnienie w gronie rówieśników.
Ta wygrana miała ogromne znaczenie dla późniejszych wydarzeń. Jerzy dalej grał, by spełnić swoje marzenia, choć tak naprawdę zamykał za sobą drzwi, przez które trudno zawrócić.
Ułuda
Kolejne lata były ciszą przed burzą, Jerzy nie dostrzegał narastającego zagrożenia. Sam twierdzi, że kolejne lata nie były istotne w historii jego kontaktów z szeroko rozumianym hazardem. Grał jednak systematycznie w lottka, nie przeznaczał jednak na niego zbyt wiele pieniędzy ani czasu, natomiast dwukrotnie wygrał po około 3 – 4 tys. zł. Twierdzi, że grał, by spełnić swoje marzenia – kupić upragniony model samochodu, dokończyć wyposażenie mieszkania.
Tak naprawdę niebezpieczna przygoda z hazardem zaczęła się w 1997 r.
– Problem pojawił się w chwili podjęcia gry w pokera w późniejszych latach – opowiada. – Często wtedy wygrywałem i to duże kwoty pieniędzy. Zdarzały się też przegrane, ale w ogólnym rozrachunku bilans wychodził dodatni. Na grę w pokera poświęcałem coraz więcej czasu przeznaczonego wcześniej na pracę, zaniedbywałem swoje obowiązki, zacząłem także przegrywać.
Jerzy był już wtedy żonaty i wraz z żoną prowadzili własny interes. Zwycięstwa jednakże tworzyły ułudę kształtowania obrazu siebie jako osoby, której sprzyja los. Na grę w pokera poświęcał coraz więcej czasu przeznaczonego wcześniej na pracę. Zdarzało się, że żona czekała w sklepie na towar, którego on nie dowoził, gdyż czas wcześniej przeznaczony na pracę zajmowała mu gra. Bliscy sprzeciwiali się temu kategorycznie.
– Pamiętam sytuację, w której żona rzuciła wygranymi przeze mnie 3 tys. zł. o ścianę, mówiąc że nie chce tych pieniędzy skoro nie są zarobione uczciwie, a pochodzą z hazardu – opowiada dalej Jerzy.
Mimo porażek, nie zrażał się do grania, wyrobił sobie cały system wymówek mających na celu wprowadzenie żony w błąd, co do sposobów spędzania wolnego czasu. Chęć grania i „łatwych pieniędzy” była silniejsza, niż cokolwiek innego.
Problemy ze zdrowiem
Napięcie spowodowało u niego stan skrajnego wyczerpania psychicznego i w 1999 roku trafił na kilka dni do szpitala, gdzie zdiagnozowano mu Zespół Gilberta – chorobę związaną z zaburzeniem metabolizmu bilirubiny w wątrobie.
– Po wyjściu ze szpitala, po rozmowie z żoną i ojcem – kontynuuje Jerzy – obiecałem, przede wszystkim sobie, że raz na zawsze kończę z pokerem.
Po problemach ze zdrowiem Jerzy umowy w zasadzie dotrzymał – do dnia dzisiejszego nie zagrał w pokera, a do roku 2007 w dużej mierze zrezygnował z czynnego uprawiania hazardu.
– Grałem jednak w tym czasie w lotto – średnio dwa razy tygodniowo za kwotę ok. 50 zł. Było to dla mnie swego czasu antidotum. Mimo, że kwoty, które wydawałem na zakłady były rozłożone w czasie, nie wydawały się wtedy duże, lecz uświadomiłem sobie później, że przez te osiem lat przegrałem olbrzymią ilość pieniędzy, nie wygrywając już ani razu – podsumowuje Jerzy.
Zwrot nastąpił jednakże w roku 2007. Przez zbieg wydarzeń Jerzy znalazł się w salonie gier i jak twierdzi natychmiast wróciły wspomnienia, kiedy jako nastolatek wygrał dużą ilość pieniędzy.
– Musiałem wtedy spróbować. Zainwestowałem w grę 200 zł, wygrywając kilkaset złotych. Przez kolejnych dziesięć miesięcy grałem w „maszyny” w sklepie w rodzinnej miejscowości. Jerzy stawiał coraz wyższe zakłady, wierząc, że przyjdzie „wielka wygrana”. Ponosił coraz większe straty, obracając między innymi nie swoimi pieniędzmi. Znalazł sobie także drugą pracę, skrzętnie ukrywaną z początku przed rodziną. Sam ocenia, że przegrał w ciągu tych dziesięciu miesięcy około 100 tys. zł. Zdarzało się, że wygrywał, lecz wygrane te natychmiast szły na spłatę długów i kolejne gry.
(...)
Więcej w Gazecie Kociewskiej,
która ukazuje się wraz z Dziennikiem Pomorza
na terenie powiatu starogardzkiego.
która ukazuje się wraz z Dziennikiem Pomorza
na terenie powiatu starogardzkiego.
Napisz komentarz
Komentarze