- Ma pan już za sobą 25 lat pracy zawodowej. Zatem można powiedzieć, że „zadanie zostało wykonane”, „marzenie spełnione”?
- Wystąpiłem w Starogardzie z okazji mojego 25 - lecia pracy artystycznej. Dawno u Was nie gościłem więc tym bardziej cieszyłem się na tę wizytę. Przygotowałem sporo tekstów specjalnie dla Was, ponieważ mój program jubileuszowy był prezentowany w telewizji, więc na pewno niektórzy już go widzieli. Dlatego chciałem go urozmaicić i wzbogacić o nowe skecze. Mogę powiedzieć śmiało, że Starogard jest dla mnie dzisiaj takim poligonem doświadczalnym. Zastanawiam się, czy spektakl się powiedzie, jak publiczność go odbierze, jak to mówią kabareciarze, czy te „żarty wchodzą”. Każdy występ jest dla mnie czymś innym. Tak, jak mnie uczył śp. Jan Machulski, że „gramy prawdę danego wieczoru”. Nie ma dwóch takich samych spektakli. Ja sam jestem ciekaw, zwłaszcza wchodząc na scenę, jak to będzie? Dla mnie spektakl estradowy, spektakl, jaki ja robię – Stand Up Comedy - polega na tym, że to nie jest tylko mój monolog. To jest dialog z widzem, który jest bardzo spontaniczny – kiedy widzę reakcję publiczności, podrzucam nowy żart i publiczność coraz bardziej się rozkręca.
- Czyli improwizacja?
- Improwizacja… która jest zawsze dobrze przygotowana (śmiech – przyp. red.). Trudno byłoby uwierzyć, że na przykład przez półtorej godziny artysta na scenie non stop improwizuje.
- Po jakim filmie pana kariera nabrała rozpędu?
- Los dał mi takie szczęście, że na początku mojej drogi zawodowej trafiłem na Władysława Pasikowskiego i do obsady filmu „Kroll”. Był to wtedy, pamiętam, bardzo burzliwy okres transformacji w kraju, 1991 rok, a sam film bardzo mocny, odważny. Wtedy po raz pierwszy pokazaliśmy prawdziwe życie w wojsku i w cywilu, ale film miał i ma także wymowę uniwersalną – jak my ludzie potrafimy być dla siebie brutalni i bezwzględni. Po raz pierwszy w filmie pojawiły się słowa niecenzuralne. To było takie przełamywanie tabu. Pamiętam nawet, jak miały miejsce wręcz rozmowy socjologiczne w telewizji na ten temat, co to się dzieje z polskim kinem. To było rzeczywiście nowe zjawisko, bo ludzie ruszyli szturmem, by ten film zobaczyć, wtedy to był wielki hit kinowy. Oprócz tego grałem bardzo dużo – codziennie byłem na planie serialu „Pogranicze w ogniu”, który miał dużo odcinków.
- A jak ocenia pan dzisiejszą polską kinematografię? Ja mam takie wrażenie, że dziś słowo „artysta” wypierane jest przez określenie „gwiazda”.
- Teraz każdy jest gwiazdą, nawet pogodynka nią jest. Kiedyś aktor miał pełną pokorę do zadania aktorskiego, które wykonuje i do tekstu, który wymawia w danej chwili na scenie. Teraz co ja słyszę, to jest jeden, wielki, pusty, beznadziejny bełkot, w którym ja się gubię. To są dla mnie puste słowa, może dlatego, że myśmy byli wychowani na wielkiej literaturze, na Dostojewskim, Szekspirze, a w tej chwili jesteśmy wychowywani na telewizji. A poziom telewizji jest taki, a nie inny. Telewizji bliżej jest do cyrku. Sama Rada Etyki Mediów powiedziała, że telewizja zamiast komentować świat, to go kreuje. Jednakże kreuje go w zły sposób. To nie jest taki poziom, w którym chciałbym, aby rosły moje dzieci. Jedyne lekarstwo na to, to postarać się to ośmieszyć, pokazać w krzywym zwierciadle. To jest zadanie satyryka, ale także i moje, aby ludzie z dystansem patrzyli na świat wokół siebie i czasem – poprzez dobrą zabawę – zastanowili się, czy ten świat rzeczywiście jest taki fajny.
- Czy zatem to się odbija na kondycji polskiego kina?
- Teraz szum wokół polskiego kina jest dość nieprzyjemny. Wydaje mi się, iż nie jest on spowodowany kondycją samego kina, gdyż uważam, że jest ona raczej dobra, tym bardziej, że polski film otrzymał w tym roku nominację do Oskara. Także z polskim kinem nie jest tak źle, jak mówią o tym krytycy. Żyjemy w czasach mediów elektronicznych, jest Internet, jest telewizja i mi się wydaje, że ci krytycy, którzy oceniają polskie filmy – choć moim zdaniem nie zawsze jest to ocena adekwatna do tego, jak dany film oceniają widzowie – też w jakiś sposób chcą zaistnieć w mediach poprzez coraz agresywniejszą krytykę. Sprzedają swoje twarze, swoje nazwiska, poglądy i niech pan zwróci uwagę, że jedynym źródłem wobec którego mogą się realizować i zaistnieć, jest właśnie dzieło jakiegoś człowieka, które mogą skrytykować albo pochwalić. Niestety kiedy coś się chwali, to jest to nieciekawe, więc łatwiej jest coś skrytykować, komuś ubliżyć, kogoś obrazić i wtedy człowieka od razu w mediach widać. Niedawno były premier RP Leszek Miller powiedział do posłów na sejm, że nie będzie rozmawiał z „zaćpaną hołotą”, których my, obywatele, przecież wybraliśmy. Co to jest za język? Dlatego ja bym chciał, aby o polskim filmie mówiło się rzeczowo i z sercem. Ja przede wszystkim jestem katolikiem, więc uważam, że powinniśmy używać języka miłości, a nie języka nienawiści.
[…]
Więcej w Gazecie Kociewskiej, która ukazuje się wraz z Dziennikiem Pomorza na terenie powiatu starogardzkiego.
Napisz komentarz
Komentarze