Wchodząc na stronę internetową firmy, można odnieść wrażenie, że zakład nie tylko produkuje pyszne łakocie, ale ciągle ma się dobrze. Do zakupów zachęca Sławomir Toczek, jak na strongmana przystało z wielkimi paczkami krówek pod pachą. W rzeczywistości w firmie źle dzieje się od lat, a złożenie wniosku o upadłość było jedynie kwestią czasu.
- Ludzie są załamani – mówi o pracownikach prezes „Polskiej Krówki” Robert Turos. – Nie można im się dziwić. Niedawno 130 osób dostało wypowiedzenia. Prawda jest taka, że firmę należało zamknąć jakieś trzy lata temu, gdy ja obejmowałem funkcję prezesa. Mieliśmy ponad 3 mln zł długu, ale staraliśmy się zrobić wszystko, by zakład wyszedł na prostą. Nie udało się.
Skok cen surowców okazał się fatalny w skutkach
Firma istnieje od 1994 r. i produkuje całą gamę słodyczy. Jeszcze dwa lata temu, dla pracowników i władz zakładu tliła się iskierka nadziei. Prezes Turos objął stanowisko w maju 2009 r. po Macieju Groszu. Zaciągnięto 1,5 mln zł kredytu od Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, co nie wystarczało nawet na spłatę wcześniejszych zobowiązań. Rok zakończono ze stratą 800 tys. zł. W 2010 r. firma wyszła na zero. W 2011 r. zanotowano 250 tys. zł zysku, ale stało się to co dla branży produkcyjnej najgorsze.
- Ceny cukru podskoczyły o 100 %, a przecież dla nas to główny surowiec – mówi prezes. – Do tego w tym roku nasze zamówienia spadły aż o 45 % i stało się jasne, że zakład nie da rady dłużej funkcjonować. Na obecną sytuację złożyło się wiele czynników.
Pytanie, co dalej. Do Sądu Okręgowego w Gdańsku trafił już wniosek o upadłość. 130 pracownikom zakładu wręczono wypowiedzenia. W „Polskiej Krówce”, która jest zakładem pracy chronionej pracują głównie kobiety oraz osoby niepełnosprawne. Dla gminy borykającej się z problemem bezrobocia zamknięcie jednego z większych zakładów będzie dużym ciosem.
O co tutaj chodzi?
Właścicielem zakładu w przypadku upadłości może zostać główny wierzyciel, czyli Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska”. Pożyczki udzielono bowiem pod zastaw majątku. Nie jest też tajemnicą, że Gerard Grosz może przejąć zakład po swoim synu Macieju, który zostawił go w nienajlepszej kondycji. Mówi się, że po latach zakład wróci w rodzinne ręce.
- Takie rzeczy rozpowiadają niepoważni ludzie – komentuje Gerard Grosz. – Ja mam swoją firmę i zarzucanie mi chęci przejęcia zakładu to absurd.
Prezes GS mówi, że kontynuowanie produkcji słodyczy jest ciągle możliwe.
- Przede wszystkim szkoda zwalnianych ludzi. Gdyby nie to, pewnie nie zawracałybym sobie głowy tym tematem. Osobiście jestem gotów podjąć stosowne rozmowy.
W grę wchodzi uratowanie ok. 80 miejsc pracy. Prezes będzie próbował nakłonić członków Rady Nadzorczej do kontynuowania produkcji, ale wyraźnie podkreśla, że rozmowy nie będą łatwe.
- To dla nas bardzo trudna decyzja – ocenia Gerard Grosz. – Przede wszystkim kontynuowanie pracy zakładu wymaga zainwestowania sporych środków już na samym starcie. Trzeba odbudować zaufanie do odbiorców, a to zadanie trudne i kosztowne.
Dużym ułatwieniem na wznowienie produkcji byłoby kilkuletnie zwolnienie od podatku na rzecz gminy Skarszewy, o czym także się mówi. W grę wchodzi dofinansowanie miejsc pracy ze strony Powiatowego Urzędu Pracy i w tej sprawie m.in. w poniedziałek spotkali się prezes „Polskiej Krówki” Robert Turos oraz dyrektor PUP Arkadiusz Banach.
Napisz komentarz
Komentarze