- Proszę powiedzieć, skąd bierze pani taką siłę? Nie chodzi mi w tym momencie o fizyczną wytrzymałość ale psychiczną. W tym roku miała Pani poważną kontuzję a mimo to jest medal. To jest zadziwiające.
- Nie jest tak, ze cały czas były te siły i było bardzo pozytywnie. Zdarzały się momenty, gdy bywało źle, załamywałam się i przestawałam wierzyć, ale zawsze pojawiała się ta iskierka, że jednak dam radę. Z natury jestem optymistką i mimo, że mam te gorsze momenty, kiedy są dni, że wydaje mi się, że nie da się już nic zrobić, to zawsze ochłonę. Minie parę dni i działam. Zawsze jednak da się coś zrobić. Ta siła wynika z siły umysłu, mentalnej. Trzeba po prostu przetłumaczyć coś sobie, uwierzyć, że to się da zrobić i jeszcze raz ruszyć do przodu z optymizmem. Bo chyba bez optymizmu niczego się nie uda dokonać.
- Jak wygląda Pani zwyczajny dzień?
- One się troszkę różnią, zależy czy jestem na zgrupowaniu czy w ośrodku w Łomiankach. Zazwyczaj rano na 7.00 wstaję na basen. Po basenie idę na strzelnicę. Wtedy w zależności od konfiguracji mam popołudniu np. bieg albo szermierkę albo bieg i konie lub konie i szermierkę. Jednostka treningowa to godzina lub półtorej godziny. Takich jednostek mam 3 – 4 dziennie. Niedziela jest wolna, sobota do południa. Łącznie wychodzi ok. 23 – 24 jednostek treningowych tygodniowo.
- Sporo. Do tego jak wiadomo dochodzą częste wyjazdy. Jak pani partner znosi te rozstania? Macie czas dla siebie?
- Mamy czas dla siebie. Poznaliśmy się osiem lat temu i trenowaliśmy tę samą dyscyplinę. Mieszkaliśmy w tym samym ośrodku. Krzysiek półtora roku temu miał kontuzję, przepuklinę kręgosłupa, bardzo długo się leczył i postanowił zakończyć karierę sportową. Teraz zajął się fotografią. Znalazł nową pasję. Jednak cały czas pracuje w tym samym klubie co ja, prowadzi pływanie z młodszymi dziećmi z Legii Warszawa. Pomagał mi również w przygotowaniu do igrzysk, w czasie kontuzji prowadził ze mną pływanie. Gdy nasi trenerzy jeździli na puchary świata z innymi zawodnikami, ja zostawałam z Krzyśkiem. To on nadzorował wtedy całe przygotowanie i bardzo mi pomógł.
- Jest jeszcze coś szczególnego, za co jak napisał Robert Biedroń - Panią pokochał. Od kiedy stosuje Pani dietę wegańską i jak udaje się Pani to pogodzić ze sportem?
- Od 2, 5 roku jestem weganką. Gdy zaczęłam wygrywać puchary świata to przestawałam jeść mięso, potem nabiał. Jak to wpływa...? Chyba nie mogę powiedzieć, że gdybym jadła mięso, to byłabym gorsza. Chciałam pokazać po prostu, że można uprawiać sport nie jedząc mięsa. Myślę, że nie ma żadnej różnicy między dobrze poprowadzoną dietą wegańską a dietą mięsna. Ja po prostu wybrałam tę drogę, bo mnie jest z nią dobrze. Dobrze się czuję, dobrze mi się tak trenuje, dobrze mi się tak żyje z wielu powodów. Nie chcę nikomu udowadniać, że tak jest lepiej, tylko, że tak można.
- Powróćmy na chwilę do lat młodzieńczych. Jak Pani wspomina ten czas, gdy ze Starogardu wyprowadziła się Pani do ośrodka w Łomiankach, aby rozwijać swój talent? Była Pani 14-latką, jak się Pani wtedy czuła w oderwaniu od rodziny?
- Jak przyjechałam tam we wrześniu to do świąt Bożego Narodzenia czułam się jak na obozie. To był wtedy krótki czas, trzy miesiące, coś jak przedłużony obóz. Cieszyłam się, bo mieszkałam po raz pierwszy z koleżanką, nikt mnie nie kładł do łóżka o jakiejś konkretnej porze, choć i tak zawsze chodziłam spać wcześniej, bo musiałam wstać rano na basen. Ale taka chwilowa wolność to była. Pamiętam jednak, że kiedy przyjechałam z powrotem po tej dłuższej przerwie, po świętach i Nowym Roku, to faktycznie drugie pół roku dosyć mocno tęskniłam. Dopiero po dłuższym czasie się przyzwyczaiłam i stało się to dla mnie normalne.
- Za co lubi Pani Starogard? Czy jest faktycznie tak, jak mówi powiedzenie, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej czy może ten dom to już jednak bardziej tam, w Warszawie?
- Nie. Owszem mam tam jakiś znajomych, jestem w pewien sposób tam zakorzeniona ale jednak jak mam wolne i mogę wyjechać to mam zakodowane, że to tutaj jest dom. Tam jestem tymczasowo. Może co innego, gdybym miała swoje mieszkanie, swój dom, ale nadal mieszkam w akademiku, więc nie mogę powiedzieć, że mieszkam w swoim domu. Dlatego cenię sobie Starogard, bo mam tu mnóstwo miłych wspomnień. Całe dzieciństwo spędziłam tutaj, bardzo lubię wracać do tych chwil, do tych czasów. Myślę, że przez te wszystkie wspomnienia z dzieciństwa lubię tak bardzo tutaj wracać.
- Jakie miejsca w Starogardzie wspomina Pani najmilej?
- Najbardziej lubię tereny dookoła Starogardu. Pamiętam, że gdy tylko był jakiś wolny czas to z rodzicami wyjeżdżaliśmy nad jezioro, czy to w Bory Tucholskie, czy na Kaszuby, czy nad morze. Po prostu Starogard jest tak fajnie umiejscowiony, że tak naprawdę jest stąd wszędzie blisko. Większość wakacji spędzaliśmy poza miastem. Mieszkaliśmy wcześniej na ulicy Sikorskiego. Mieliśmy podwórko, ogród i to mi tak naprawdę starczało do szczęścia. Spędzałam tam każdą wolną chwilę. Też droga do szkoły, którą wędrowałam razem z koleżankami bardzo fajnie mi się kojarzy. Lubię przejeżdżać nadal tamtędy, widzieć szkołę i powracać wspomnieniami do tych czasów. Równie dobrze kojarzy mi się droga do klubu, czas, w którym chodziłam do Agro - Kociewie i całe te rejony, stadion i nasz las w stronę strzelnicy. To tereny, które najczęściej okupowałam.
(...) Cały wywiad został opublikowany w numerze 35 Gazety Kociewskiej z dn. 31.08.2016r.
Napisz komentarz
Komentarze