Bohaterem naszego dzisiejszego materiału jest doktor Sławomir Wilga, doskonały specjalista starogardzkiego szpitala.
Chwalony przez pacjentów i szanowany przez pracowników lekarz ma ponad 22 - letni staż pracy.
- Lekarzem jestem od skończenia studiów na Wydziale Lekarskim Wojskowej Akademii Medycznej w 1995 roku – mówi Sławomir Wilga.
Nasz rozmówca już jako młody chłopiec marzył o tym, że kiedy dorośnie, wybierze właśnie ten zawód i zostanie lekarzem.
Samodzielne podejmowanie ważnych decyzji
Doktor medycyny S. Wilga przez wiele lat zdobywał swoje doświadczenie w krajach skandynawskich. Tam nauczył się również wielu przydatnych rzeczy, które wykorzystuje do dnia dzisiejszego, by nieść pomoc innym.
- Przez 7 lat (2007 – 2013) pracowałem w Skandynawii. Tam bez wątpienia służba zdrowia dysponuje większymi pieniędzmi, chociaż i tam zaczęto mówić o oszczędnościach po słynnym kryzysie gospodarczym – mówi doktor.
Jak udało nam się dowiedzieć, Sławomir Wilga jest nie tylko kierownikiem Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, ale również jest kierownikiem zespołu specjalistycznego, który jeździ karetką do bardzo poważnych zdarzeń. Czym więc różni się praca „na miejscu” – w Kociewskim Centrum Zdrowia – od wyjazdów karetką?
- W karetce praca jest inna. Jako kierownik zespołu specjalistycznego i lekarz sam podejmuję decyzje. Ta praca wymaga samodzielności zawodowej i doświadczenia. W SOR - ze mamy do dyspozycji badania dodatkowe i konsultantów – lekarzy specjalistów z oddziałów szpitalnych. Ale tutaj leczymy niejako dalej tych pacjentów przywiezionych do nas karetkami – tłumaczy lekarz.
SOR to nie przychodnia!
Szpitalne Oddziały Ratunkowe na całym świecie stworzono po to, aby w nich ratować ludzkie życie i zdrowie. Winni do nich trafiać pacjenci w stanach nagłego zagrożenia zdrowotnego.
- W naszym kraju, niestety, pacjenci zgłaszają się również z chorobami, z którymi winni zgłosić się do swojego lekarza rodzinnego, lub – w jego zastępstwie – do lekarza dyżurnego Nocnej Pomocy Lekarskiej (w Starogardzie dyżury takie pełni Polmed). Niektórzy pragną skorzystać z pomocy SOR - u, ponieważ kolejki do specjalistów są zbyt długie… W Skandynawii jest to bardziej rygorystycznie traktowane, pacjenci nie nadużywają oddziałów ratunkowych, choć i od tej reguły są wyjątki. Oddzielną grupą są imigranci, odmienni od nas kulturowo. Ale nie odbiegajmy od tematu – mówi.
„Zdaję sobie sprawę z ryzyka mojej profesji”
Ludzie z perspektywy samochodu osobowego często nie zdają sobie sprawy, że ratownicy pędzący karetką do chorego lub wypadku drogowego często narażają swoje życie.
Duża prędkość, gra nerwów i podwyższone ryzyko kolizji sprawia, że praca ta staje się niebezpieczna. Kierowcy ambulansów są profesjonalistami, o czym wielokrotnie zapewnia nasz rozmówca, i do takich niebezpiecznych sytuacji praktycznie nie dochodzi.
Zapytaliśmy doktora, jakie jednak odczucia towarzyszą ratownikom mknącym przez często zakorkowane ulice do chorego.
Podekscytowany samą jazdą karetką byłem, jak pamiętam, na początku swojej pracy w pogotowiu ratunkowym, ponad 20 lat temu. Teraz nie zwracam już na to uwagi. Jadąc z pacjentem w ciężkim stanie, siedzę w przedziale medycznym i w ogóle nie zwracam uwagi na samą jazdę, skupiam się na ratowaniu. Zdaję sobie sprawę z ryzyka mojej profesji. Jednak ratując życie ludzkie jesteśmy zdeterminowani, aby nieść pomoc. Nie myślimy o strachu. nMówiliśmy już kiedyś o różnych reakcjach kierowców na pędzącą na sygnale karetkę. Ideałem byłoby tworzenie przez kierowców korytarza na drodze. Z drugiej strony, nie wszędzie jest to możliwe – opowiada S. Wilga.
„Wiem, że są ze mnie dumni”
Zawód ratownika medycznego jest bardzo wymagający. Ratownicy muszą non stop przyswajać nową wiedzę i na bieżąco się uczyć.
Zawód jest bardzo trudny, wymaga ciągłej nauki, aby być na bieżąco z aktualną wiedzą medyczną, ale wykonuję go od lat z przyjemnością. Nawet za cenę nieprzespanych nocy i rozłąki z rodziną, spowodowanej dyżurami – mówi lekarz
Jak więc pogodzić to wszystko z życiem prywatnym? Czy takie w ogóle istnieje?
- Rodzina już się przyzwyczaiła, po tylu latach Na szczęście mam wyrozumiałą małżonkę.
Również moi przyjaciele przyzwyczaili się do wykonywanego przeze mnie zawodu. Wiem, że są ze mnie dumni. Ratowanie ludzkiego życia to jest powołanie. W wolnym czasie najchętniej relaksuję się przy dobrej książce, nie tylko medycznej, i zabawie z synem – mówi lekarz.
Najbardziej boli cierpienie dzieci
Mówi się, że ratownicy medyczni czy strażacy doskonale pamiętają swój pierwszy wyjazd, swoją pierwszą akcję. Podobnie jest w przypadku naszego rozmówcy. Choć nie pamięta swojego pierwszego wyjazdu, pamięta uczucie, kiedy uratował życie drugiej osobie.
- Nie pamiętam już dokładnie pierwszego wyjazdu. Ale za to doskonale pamiętam pierwsze reanimacje – czyli to uczucie, kiedy naprawdę uratowałem ludzkie życie – wspomina kierownik SOR - u.
Dzięki dużemu doświadczeniu i rutynie ludzie przyzwyczajają się do zdarzeń, w których krew przeplata się z ludzkim cierpieniem i niejednokrotnie najgorszym scenariuszem – śmiercią.
Są jednak rzeczy, które nawet po wielu latach pracy w zawodzie trudno przechodzą przez usta.
- Nigdy nie potrafię pogodzić się ze śmiercią dziecka, choć na szczęście zdarza się to bardzo rzadko. Szczególnie wrażliwy jestem na cierpienie dzieci. Zresztą wszystkie wyjazdy karetki do dziecka, np. rannego w wypadku, zawsze traktujemy najbardziej priorytetowo. Nasi kierowcy wtedy dokonują cudów – kontynuuje.
Napisz komentarz
Komentarze